Reklama

Wesoły autobus przez Wschodnie Bezdroża mknie

19/08/2013 20:36

Fergie, ty trochę jeździsz po różnych rajdach – powiedz, czy gdzieś jest tak fajnie, jak na Wschodnich Bezdrożach? – zapytał mnie Gwizdek tuż przed wyjazdem z Gródka. Bez namysłu odpowiedziałam, że nie, drugiej takiej imprezy nie ma nigdzie. W każdym razie ja się tak wspaniale na żadnym rajdzie nie bawiłam. Przepiękne podlaskie tereny i niesamowicie serdeczni ludzie tworzą klimat, którego próżno szukać gdziekolwiek indziej. Jeśli do tego jeszcze dodać podróżowanie na pokładzie Wesołego Autobusu, to… Normalnie brak mi słów. Poczytajcie sami.

Podlasie zauroczyło mnie kilka lat temu. Już pierwsze zetknięcie z tą niezwykłą krainą sprawiło, że zakochałam się w niej bez pamięci. Każdy kolejny wyjazd w tamte strony utwierdza mnie w przekonaniu, że to jest moje miejsce na ziemi. Dlatego też bez chwili wahania zaangażowałam się w pomoc przy przygotowaniach do WST Sokółka 1200 Challenge. Dzięki temu moje kochane Podlasie mam okazję odwiedzać częściej niż zwykle. I w taki to sposób trafiłam również na Wschodnie Bezdroża 3. Gdy tylko dowiedziałam się, że jest szansa, by się tam pojawić, cieszyłam się jak wariatka. Choć staram się wszelkie wyjazdy dość skrupulatnie planować, tym razem interesowało mnie jedynie to, by tam dotrzeć (tutaj wielkie dzięki dla Lightblessa!). Krótko mówiąc pojechałam na pałę. Przecież zawsze da się gdzieś przekimać, wcisnąć się komuś na pokład na czas rajdu i jakoś wrócić do domu. Tuż po dojechaniu do Gródka te kwestie się rozwiązały.

Nie wiem, czy Anielka i Wyspa byli w pełni świadomi, jaki kataklizm na siebie ściągają, oferując nocleg ekipie warszawsko-olsztyńskiej (ze znaczną przewagą warszawskiej). Mam jednak nadzieję, że nie żałują dramatycznie tej decyzji i serdecznie im dziękuję. Niemal automatycznie ustalił się także skład załogi Range’a zwanego dalej Wesołym Autobusem. Funkcję kierowcy objął Krzysiek, Wyspa i Mel mianowani zostali pilotami, zaś Konrad i ja przyjęliśmy rolę balastu tudzież duchowego wsparcia. Integracja załogi okraszona bardziej lub mniej merytorycznymi dyskusjami i kilkoma butelkami napojów wszelakich trwała do białego rana. 

Po krótkiej dawce snu i długiej porannej zaprawie zapakowaliśmy się do naszego turystycznego bolidu i wyruszyliśmy na odprawę, a następnie na trasę. Po paradnym przejeździe przez Gródek dojechaliśmy na start prologu – oczywiście na samym końcu stawki niemal setki pojazdów. W kolejce do prologu również ustawiliśmy się na jej szarym końcu. Przecież nigdzie nam się nie spieszy, a czas oczekiwania na start można sobie uprzyjemnić pogawędkami ze znajomymi i korzystaniem z dobrodziejstw bagażnika naszego bufetu na kółkach. W końcu jednak nadchodzi nasza kolej do startu. Ze szklankami w rękach wyruszamy na trasę prologu. Jedziemy paradnym tempem, by każdy mógł sobie dokładnie obejrzeć nasz przejazd. No dobra, to ze względu na szklanki. Nazajutrz okazało się, że nasz imprezowy autobus był tylko o pół minuty wolniejszy od Ignacowego Szerszenia!

Wkrótce docieramy do pierwszej próby. Łatwa taka. Wszystkie pieczątki zrobione na kołach. Również na pozostałych suchych próbach Wesoły Autobus radzi sobie całkiem nieźle, bo idzie nam jak z płatka, a wyciągarka nawet nietknięta. Na tyle szybko radzimy sobie z pieczątkami, że każdy fotopunkt staje się sesją foto Mela – zdecydowanie ma zadatki na modela! O proszę, nawet się rymuje! Spośród suchych prób pokonuje nas tylko jedna. Małe górki okazują się dużym problemem dla auta o rozmiarach autobusu. Pomiędzy dwoma takimi górkami Range zawisa i nijak nie chce się bydlę ruszyć. Koniec, pagibli. Wesoły Autobus tak się wbił, że nie daje się otworzyć bagażnika, znaczy bufetu, a to nas motywuje, by jednak gada jakoś z tej matni wytarmosić. Kilka akrobacji i się udaje. Ufff! Gorąco się zrobiło i susza straszna, więc czas rozpakować świeżo zrobione w Bobrownikach zapasy. (Nota bene Bobrowniki odwiedzaliśmy w czasie podróży dwukrotnie w celu uzupełnienia niedoborów płynów w bufecie i żarełka w żołądkach). Nadrobiwszy zaległości w konsumpcji spowodowane czochraniem naszego bolidu w wąwoziku, atakujemy – już bezboleśnie – pozostałe pieczątki i jedziemy dalej.

W Chomontowcach okazuje się, że te górki zabrały nam powietrze z jednej z opon. Korzystając z tego krótkiego postoju, rozglądam się po wsi. Kurczę, ale tu ślicznie! Cykam fotkę drewnianej chałupki pięknie oświetlonej słoneczkiem i podejmuję szybką decyzję, by kiedyś koniecznie tu wrócić.
Próby wodne to dla Wesołego Autobusu już nie taka prosta sprawa. W końcu ten kolos waży aż 2300kg, a taka masa na grząskim podłożu robi swoje. Wykrzykiwane na zmianę przez Wyspę i Mela komendy „Nie odpuszczaj!!! Buuuuut!!!” niewiele wnoszą. Tu bez wyciągarki raczej sobie nie poradzimy. Zwłaszcza jedna z takich błotnych prób, a wręcz jedna wredna pieczątka daje się nam we znaki. Mało użyteczna bowiem okazała się nawet wyciągarka. Winda prawie rozgrzana do czerwoności, a autobus ani drgnie. Chyba coś dziada trzyma. W końcu spod maski idzie dym. No to dziękujemy, do widzenia. Drodzy państwo, mamy fajrant. A jak fajrant, to impreza – i nie ważne, że na samym środku bagna. Autko sobie stygnie, za to my się rozgrzewamy. W siebie wlewamy jakieś dobre rzeczy, Range’a zaś poimy mineralką. Butelki po mineralce uzupełniamy wodą z bajora, zwaną dalej Melerianką, na wypadek, gdyby Autobusowi znów zachciało się pić. Owe butelki rzucamy za siedzenie, żeby przypadkiem się komuś nie pomyliło – to ważne! Odpalamy pojazd i jakoś wydrapujemy się z tych piekielnych czeluści. Okazuje się, że trzymał nas złośliwy korzonek, który postanowił opleść lewe przednie koło. Wydawało nam się, że pokonaliśmy drania, później jednak przekonaliśmy się, że to on pokonał nas, siejąc spustoszenie w Range’u.

Nad uroczym Podlasiem zapada zmrok. Na szczęście najbliższe próby są suche. Jedna z nich jednak wcale nie jest przyjazna, zwłaszcza po ciemku – można by ją nazwać „Berek”, bo główna jej trudność to znalezienie pieczątek. Ale nie tylko pieczątki trudno nocą odnaleźć. Spragniony Mel po dłuższych poszukiwaniach z bagażnika wydziera butelkę wody. Po kilku solidnych łykach w świetle reflektorów dostrzega w butelce ameby, rozwielitki i glony. To wspomniana wcześniej Melerianka w tajemniczy sposób zmieniła swoje położenie w aucie i padła łupem dzielnego pilota, powodując u niego ciężką chorobę zwaną Melarią. Trochę później okazuje się, że zachorował również Wesoły Autobus. Na próbie zlokalizowanej przy starym nasypie kolejowym Range dostaje zeza rozbieżnego przednich kół. Bardzo rozbieżnego. Panowie biorą się do naprawy, próbując wykręcić wygięty drążek, jednak przekonują się, że bagażnik naszego pojazdu zawiera zdecydowanie więcej butelek niż kluczy. Po półtorej godzinie walki z materią doraźnie reanimują auto, naprostowując nieco drążek za pomocą wyciągarki. Niemniej to już koniec naszej wycieczki na dziś. Wracamy do Gródka. Tam do piątej rano topimy żale.

Od ósmej znów jesteśmy na nogach. Chłopakom, a na dobrą sprawę Melowi, udaje się uleczyć Range’a i w południe znów jesteśmy na trasie. Pierwsza próba – sucha. Zdobycie pieczątek zajmuje nam zaledwie 5 minut! Kolejna próba daje podobny wynik. W końcu nam się spieszy, bo trzeba nadrobić straty pieczątkowe. Wesoły Autobus ma jednak inne zdanie na ten temat i postanawia zdechnąć w niewielkim bajorku na kolejnej próbie. Wyciągarka widocznie zachorowała na Melarię, bo sama się uruchomiła, zwijając przy okazji zderzak i pasek od alternatora. A więc to by było na tyle. Koniec wycieczki.

Zjeżdżamy na bazę. Tam zdajemy kartę i odpoczywamy przy zimnym piwku. Ja wreszcie mam natomiast czas pogawędzić z redaktorem-organizatorem Sławkiem o dalszej, bardzo sympatycznej współpracy PRowo-dziennikarskiej. Tutaj serdeczne podziękowania dla Sławka za zaproszenie na Wschodnie Bezdroża 3, wszelaką pomoc i pierwsze spotkanie redakcyjne.

Nadchodzi wieczór, a wraz z nim ogłoszenie wyników. I tu miła niespodzianka – kobieca drużyna Anieli zdobywa puchar! Brawo, dziewczyny! Cieszymy się radością Anielki, a w tym świętowaniu nie przeszkadza nam to, że sami zostajemy z pustymi rękami. Parafrazując powiedzonko o bunkrach – pucharka nie ma, ale i tak jest zajebiście. A bankiet to już sama przyjemność – wyżerka na wypasie, setki rozmów, uścisków i kieliszków ze starymi znajomymi, serdeczne powitania z nowymi znajomymi i ogólnie cudownie jest! Tak, zgadza się, nadal jest, choć od kilkudziesięciu godzin jestem już w Olsztynie. I wcale z tej cudowności nie mam zamiaru się otrząsać. Za ten błogostan serdecznie dziękuję wszystkim, którzy się do niego przyczynili, czyli załodze Wesołego Autobusu i wszystkim przyjaciołom z gościnnego Podlasia. Mojego kochanego Podlasia.

- sercem Podlasianka Fergie

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    slawek 2013-08-20 19:45:36

    Ania, świetnie napisane ;-) Miło nam było Was gościć. Do zobaczenia na WST Sokółka Challenge! ;-) Niedługo więcej zdjęć i oficjalny film z imprezy.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    TangoKK 2013-08-20 16:19:33

    No Fergie wiedziałem, że zdolna bestia z Ciebie:))

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Wróć do