
To nie są tanie rzeczy! - cz.4 - Obwód Kalininradzki to jedna wielka baza wojskowa!
Obwód Kaliningradzki to jedna wielka jednostka wojskowa, jeden wielki poligon. I to wcale nie są fajne rzeczy. Jeden z tamtejszych poligonów odwiedziliśmy piątego dnia wyprawy "Obwód Kaliningradzkich Hardcore". Było hardcorowo, były też chwile grozy. O tym w 4. części relacji "To nie są tanie rzeczy!".
Poprzednie odcinki:
- cz. 1. - http://www.wterenie.pl/4x4,to-nie-sa-tanie-rzeczy-cz1,1576
- cz. 2. - http://www.wterenie.pl/4x4,to-nie-sa-tanie-rzeczy-cz2,1577
- cz. 3. - http://www.wterenie.pl/4x4,to-nie-sa-tanie-rzeczy-cz3,1588
Dzień piąty: Pod ostrzałem
Wieczorem szampan, rano kawior – uczta trwa! No, może nie dla wszystkich. Kiedy większość wycieczki pochłania zmajstrowane na szybko kanapki z pasztetem i innym turystycznym badziewiem, Krakowiacy raczą się jajkami z kawiorem. Kawior w Rosji to naprawdę tanie rzeczy, bo kosztuje równowartość 4-6zł. Okazuje się jednak, że nie bez powodu, bo ten kawior, który zakupili panowie, to bynajmniej nie wytwór ryb, a rąk ludzkich, które wyprodukowały go z glonów. Ale fakt, smakuje jak kawior.
Nasyceni mniej lub bardziej wykwintnym śniadankiem, ruszamy w drogę. Sporo dziś jazdy asfaltem, więc znudzeni zahaczamy o ogromny cmentarz wojskowy, do którego Rosjanie postanowili dokleić plenerowe muzeum czołgów. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy w pancernych maszynach nie wyszukiwali części, które mogłyby usprawnić auta terenowe. Tudzież możliwości terenowego usprawnienia czołgów.
Gdzieś dalej zjeżdżamy z asfaltu w wyśmienicie błotnistą drogę. Błotnista droga wdziera się w podmokłą łąkę, biegnąc dalej groblą. W pewnym momencie pojawia się mało sympatyczna niespodzianka. Gdyby nie to, że Franc dokładnie ją zna i ma oznaczoną w roadbooku, jechanie dalej mogłoby się skończyć pikowaniem auta kilka metrów w dół. Pomysłowi Rosjanie postanowili bowiem zrobić przepust. Główkujemy chwilę nad tym, jak to możliwe, że tędy kursują autobusy, bo przepustu nawet przy użyciu trapów nie ma szans przejechać. Znajdujemy dość już mocno rozjeżdżony zjazd na łąkę i dalej tniemy ją na przełaj. Jest dość mokro, choć Franc zeznaje, że w porównaniu z minionymi latami to jest tu susza. W dość wysokiej trawie kryją się zaś różne niespodzianki. Jedną z nich, dość solidny pniak (dobre półtora metra długości gadzina miała), Francowy Gienryk chce zabrać ze sobą. Zarówno Gienryk, jak i pniak długo się bronią przed próbą ich rozdzielenia, ale w końcu się udaje. Zmierzamy w stronę skraju lasu.
W przeciwieństwie do łąki, las jest wyjątkowo mokry i błotnisty. Błoto zaś ma konsystencję masła, więc idealnie zakleja opony. Wyciągarki i kinetyki co chwila idą w ruch. Wjeżdżamy na szeroką, leśną drogę. Gdzieniegdzie jeszcze błoto próbuje nas zatrzymać. Ale wkrótce ono staje się najmniejszym problemem. Na drodze pojawiają się zwalone drzewa. W ruch idą piły, a nawet maczeta.
Gdy chłopaki tną któreś kolejne drzewo, ja idę zobaczyć, co czeka nas dalej. Znowu urzeka mnie rosyjski las. Mnóstwo tu przepięknie omszałych drzew, wijących się bluszczy i innych ciekawych roślin. Wszystko zdaje się od lat nie odwiedzane przez człowieka. Kontempluję tak sobie ten las, a z oddali już ledwo dobiega mnie warkot pił. Aż tu jak nie walnie! Ciarki mnie przeszły na dźwięk zupełnie niedalekiego wybuchu. Kolejny. Jeszcze bliżej. Aż liście z drzew się posypały! No ładnie nas Matuszka Rasija gości! W tym momencie uświadamiam sobie, że przecież Obwód Kaliningradzki to jeden wielki poligon. My akurat jesteśmy na jednym z nieczynnych, ale czynnych tu dookoła mnóstwo. Oj, nie czuję się ani miło, ani bezpiecznie. Echo kilku kolejnych wybuchów dobiega już z dalszej odległości, aż w końcu milkną. Ale stresik zostaje. Byle szybciej stąd się wynosić. Jeszcze tylko uporać się z kilkoma zwalonymi drzewami i wydostaniemy się z poligonu.
Trochę jeszcze nam schodzi, zanim udaje się przedrzeć przez te drzewne niespodzianki na drodze, które nie wiadomo kto i dlaczego nam tu przyszykował. W końcu docieramy do mostku, który raczej mało pewnie wygląda, zwłaszcza po ciemku. Ale za mostkiem widać już polną drogę. Nią dojeżdżamy do asfaltu, a asfaltem jedziemy do Czerniachowska, który oglądamy już w nocnej szacie. Stamtąd kierujemy się do pensjonatu. To będzie nasz pierwszy nocleg w cywilizacji. Żal mi trochę, że już nie będziemy nocować na campach, bo to ma swój niewątpliwy, wyprawowy urok. Marzę już jednak o prysznicu.
Po dotarciu na miejsce jednak najpierw decydujemy się na degustację wynalazków kuchni rosyjskiej. Zupa solanka jest fantastyczna! Kotlet mielony trochę mniej, ale jadalny. Zupełnie niestawialna okazuje się natomiast lokalna, bezmarkowa wódka.
O ustęsknionym prysznicu długo sobie mogłam pomarzyć. Rosyjskie nastolatki postanowiły tam spędzić chyba cały wieczór. Jak już się wreszcie doczekałam na swoją kolej, okazało się, że nie całkiem taki prysznic mi się marzył. Z temperaturą wody zupełnie nie mogłam znaleźć porozumienia, a strumień wody ledwo spłukiwał mydło. No ale pokój z własną łazienką to nie są tanie rzeczy! A ja wolałam tanio. Tanio wiązało się też z wyjątkowym klimatem pensjonatu. Stojący przed wejściem żule, knajpiane półki zastawione po brzegi alkoholami wszelakiej maści, półnadzy panowie i nastoletnie panny snujący się bez skrępowania po korytarzach. Atmosfera żywcem z filmu dokumentalnego o życiu w rosyjskiej wiosce.
W kolejnym odcinku kolejny poligon - tym razem będzie mniej groźnie, za to baaardzo offroadowo. O tym przeczytacie za tydzień - 20.03.
Fergie
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie