Reklama

To nie są tanie rzeczy! - cz.5

19/03/2015 23:53

To nie są tanie rzeczy! - cz.5


Chyba każdy offroadowiec wie, że poligon to gwarancja świetnej zabawy. W Obwodzie Kaliningradzkim poligony są natomiast niemal co krok. Ten, który odwiedziliśmy 6. dnia wyprawy "Obwód Kaliningradzki Hardcore" był wyjątkowo smakowity pod względem offroadowym. Tę część relacji "To nie są tanie rzeczy!" przeczytacie poniżej. Dla przypomnienia - poprzednie odcinki tej opowieści znajdziecie tutaj:
- cz. 1. - http://www.wterenie.pl/4x4,to-nie-sa-tanie-rzeczy-cz1,1576
- cz. 2. - http://www.wterenie.pl/4x4,to-nie-sa-tanie-rzeczy-cz2,1577
- cz. 3. - http://www.wterenie.pl/4x4,to-nie-sa-tanie-rzeczy-cz3,1588
- cz. 4. - http://www.wterenie.pl/4x4,to-nie-sa-tanie-rzeczy-cz4,1590




Dzień szósty: Poligon doświadczalny

Po ciężkiej nocy spędzonej przy knajpianych ławach poranek nadchodzi zdecydowanie za wcześnie i zbyt boleśnie. Ale w końcu nikt nie mówił, że będzie lekko. Wszak to Rosja. No, właściwie Rosja w miniaturze. Rosja, której kolejny kawałek będziemy dziś eksplorować. W planach mamy kolejny poligon.
Kilka kilometrów od bazy odnajdujemy zjazd do niego. Wbijamy się w jakąś okrutnie zarośniętą drogę. Przedzieramy się przez trzymetrowe badyle, które momentami są tak gęste, że nie pozwalają otworzyć drzwi auta. Odrapują też lakier z aut, a lakier to przecież nie są tanie rzeczy! Za tą badylową drogą kryje się rów. Wygląda na płytki i niegroźny, jednak niektórym we znaki dają się jeszcze efekty minionego wieczoru, co skutkuje utopieniem auta po klamki. Szybka akcja ratunkowa i jedziemy dalej. Badyle robią się już niższe i rzadsze, ale droga wcale nie jest sympatyczna. Potężne trawy i trzciny informują, że jest raczej grząsko. Kołderka utkana z opadłych jesiennych liści kryje zaś dość głębokie koleiny, w których daje się ugrzęznąć. Potem robi się już totalnie błotniście i koleiniście, a za tą błotną drogą znów pojawiają się wyższe od aut badyle. W takim otoczeniu docieramy do polanki, wjazdu na którą strzeże nietypowa brama. Powalone, fantastycznie omszałe drzewo prawie idealnie dopasowane jest do wymiarów patrola z bagażnikiem dachowym.

Za tą naturalną bramą zaczyna się prawdziwa zabawa. Droga rozwidla się. Na lewo badylasto-błotnista czołgówka, na prawo leśna autostrada. Pomiędzy nimi wąwóz. Krzysiek postanawia oszczędzić swojego sfatygowanego już trudami wyprawy Y61, reszta wybiera wariant fakultatywny, czyli dnem wąwozu. A tam zabawy co niemiara. Błotniste podłoże i mnóstwo zwalonych drzew powodują, że posuwamy się żółwim tempem. Wyciągarki co chwila idą w ruch. Lina od wyciągarki Franca ma w pewnym momencie dość i pęka. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Robimy sobie piknik w środku wąwozu, a do herbatki mamy szkolenie z zaplatania liny. Jak się później okazuje, szkolenie jest bardzo przydatne, bo lina pęka po raz kolejny. A lina syntetyczna to nie są tanie rzeczy!

Z wąwozu wydrapujemy się na drogę. Podążamy nią w kierunku wyjazdu z poligonu. Kierunek, w którym idzie droga niespecjalnie zgadza mi się z tym, co widzę na mapie i GPSie. Co gorsza, nie bardzo zgadza się z kierunkiem, w którym mamy jechać. W końcu jednak to, co widzę za oknami auta, zaczyna wykazywać podobieństwo do kształtów na mapie. Ok., już wiem, gdzie jesteśmy i gdzie mamy podążać dalej. Dojeżdżamy w końcu do asfaltu. A tu niespodzianka. Droga, którą powinniśmy dojechać do Czerniachowska, jest w remoncie i nie można nią jechać. Znajdujemy objazd. Gdzieś po drodze powinien być skrót do mostu przez rzekę. Po ciemku nie udaje się nam znaleźć zjazdu, ale na mapie wypatrujemy drogę wzdłuż rzeki, która nam powinna nieco skrócić trasę. Wjeżdżamy więc w dość szeroką gruntówkę, która dość szybko robi się podmokła. Im dalej nią brniemy, tym bardziej mokro się robi. Wygląda na to, że całkiem niedawno rzeka wyszła z koryta i zalała tę drogę. Miejscami nasza trasa wygląda naprawdę nieciekawie (lub, jak kto woli, bardzo ciekawie). Jamy wypełnione wodą ciągną się po kilkanaście, kilkadziesiąt metrów i raczej nie są płytkie. W sumie to chyba lepiej, że jest ciemno, bo nie widzimy, w co się pakujemy. Mnie po głowie zaczynają chodzić czarne wizje, że zaraz znajdziemy się w rzece. Na szczęście szybko znikają, bo zajmuję się wypatrywaniem i oceną kolejnych jam. Wreszcie widać światła wioski. Tam zjeżdżamy na asfalt i nim już mkniemy do Czerniachowska.

W Czerniachowsku udajemy się do zaprzyjaźnionego warsztatu Miszy, bo tym razem patrol Wojtka wymaga uleczenia. W warsztacie jest swojsko. Na placu przed nim stoją rozgrzebane zwłoki terenówek, a na drzwiach warsztatu ponaklejane są nalepy z Adrenalinkowch rajdów, w tym z poprzednich edycji wypraw „Obwód Kaliningradzki Hardcore”. Jak w domu! W tym swojskim otoczeniu porzucamy patrola, który rano ma do nas dojechać wraz Miszą, który będzie nam jutro robił za przewodnika. Sami jedziemy do pensjonatu, gdzie ma być dla nas przygotowany wystawny obiad. I jest. Barszczyk jest całkiem smaczny, ale grillowany kawał mięcha z kością i solidną warstwą tłuszczu jakoś średnio chce przejść przez gardło. Trzeba go zatem podlać wodą ognistą. Przenosimy się do drugiego pensjonatu, tego z żulami i suto zastawionymi półkami. Tam spędzamy wieczór w towarzystwie całkiem nieźle mówiącego po polsku Ukraińca, który za kilka kieliszków raczy nas różnymi dziwnymi opowieściami o życiu w Obwodzie Kaliningradzkim. Nasyceni opowieściami i Zieloną Marką, idziemy spać.


Po tych poligonowych zabawach wcale nie było nam dość babrania się w błocie. Wręcz przeciwnie, apetyty nam tylko wzrosły. Dlatego ostatniego terenowego dnia naszej wyprawy postawiliśmy na totalny offroadowy hardcore. O tym przeczytacie za tydzień, czyli 27.03.


Fergie

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Wróć do