Reklama

Syberia Sierpień - przywołane z pamięci i z pożółkłych kartek

Czasami wszystko sprzysięga się przeciwko pewnym działaniom czy decyzjom. Czasami los rzuca nas w wir niekorzystnych zdarzeń, obiera inicjatywę i uzależnia od siebie w taki sposób, że jakakolwiek próba podjęcia aktywności czy chęć stawienia czoła zbiegowi okoliczności już w samym zamiarze jest skazana na niepowodzenie. I nawet nirwana nie jest wówczas wyjściem...zostaje tylko pusta, ślepa, głucha inercja wlewana każdego dnia przez nieruchomą tarczę zegara przytwierdzonego do nadgarstka...to ona rozchodząc się po całym ciele, uśmiercała intencje, inwencje, interesowność, inspiracje, intensywność.....skazując na intelektualną, czasami motoryczną i psychiczną impotencję. I tylko pamięć, jako jedyna funkcja mojej osoby, broniła się przed totalnym resetem. Posiłkując się obrazami subiektywnie zapisanymi obiektywem Sigma, karmiąc się ruchem spreparowanym do formatu mpg4, podniecając się zapiskami sporządzonych niebieskim tuszem sfatygowanego długopisu na pożółkłych kartkach notesu, oponowała przed samozagładą, przed zatraceniem lub straceniem istoty.

Pamięć jest specyficzną ilustracją człowieka. Magazyn obrazów, słów, milczących twarzy. A wszystko takie cholernie subiektywne, takie dalekie od tego, jakim mogło być w momencie percepcji i zapamiętywania. Mózg, kompresując zawartość wspomnień, nadaje im specyficzną barwę, podkreśla ich indywidualność. Tak jest również podczas przywoływania z otchłani tych fragmentów rzeczywistości, które ukradliśmy będąc na Syberii.

29 lipca, późnym wieczorem samochód, już w pełni zapakowany, stał na podjeździe rodzinnego domu w Hajnówce. Wielki, pozornie spokojny, wypełniony nie tylko przydatnymi (jak nam się wówczas zdawało) przedmiotami, nie tylko załadowany marzeniami, ale obciążony licznymi obawami, z bagażem niezliczonej ilości pytań, na które odpowiedzi trudno było znaleźć w obecnej wówczas czasoprzestrzeni. Sprężyny uginały się pod wagą konsekwencji tych wszystkich decyzji, które doprowadziły nas do tego punktu. Pierwszy bieg, przybliżający nas do realizacji marzenia, mieliśmy wrzucić 30 lipca, w drugą rocznicę naszego ślubu. Dziwny stan towarzyszył tym ostatnim rozmowom z bliskimi....entuzjazm, strach, szczęście, złość, determinacja i niepewność. Wiele słów, obaw, które z twarzy bardziej lub mniej nam bliskich osób obijały się teraz od ścian pokojów, w których próbowaliśmy zasnąć. Zostało kilka godzin do wyjazdu, a żadne z nas nie mogło spokojnie przyzwyczaić się do przyszłości...a kiedy już sen przyćmił rzeczywistość, markotny dźwięk budzika powrócił nas do niej...tak bezczelnie, bezceremonialnie i, mimo, że uzyskawszy uprzednio nasze przyzwolenie, teraz układał się w srogą torturę.

Wyjechaliśmy o godzinie 4.00. Kierowaliśmy się w stronę Litwy. To była nasza pierwsza, dosłownie, pierwsza próba pokonania jakiejkolwiek granicy ustanowionej przez pojęcie suwerenności państw, to była nasza pierwsza próba stawienia się gdzieś, gdzie słowo polskie, jego waga i treść niesiona przez ułożone równo sylaby, nie miała znaczenia lub było ono mocno zatarte przez nieprzyswajalność języka polskiego. Zatrzymując się na granicy z Litwą, zrobiliśmy ostatnie zakupy, uzupełniając 40-litrową lodówkę ustawioną luźno w bagażniku o kilka kiełbasek i kilka puszek piwa mającą pomóc nam w chwilach zupełnego odprężenia. Mając w głowie liczne opowiadania eksploratorów litewskich autostrad, wypatrywaliśmy policji czającej się wzdłuż asfaltowych wstęg...mijaliśmy patrol za patrolem sądząc, że ten kolejny wskaże miejsce kontroli, znajdzie paragraf, którym będzie chciał odebrać nam albo trochę gotówki (mieliśmy przygotowane euro i zielone) albo chęci do jakichkolwiek dalszych postanowień.



Litwa – Łotwa – granica. Bez najmniejszych oporów stanęliśmy na granicy 30 lipca o godzinie 19. Jeszcze było widno. Kolejka (kilkadziesiąt samochodów) krzywo patrzyła na zegarki umieszczone w tablicach rozdzielczych aut. Każda sekunda postoju, często sponiewierana metrowym podjazdem w kierunku pierwszych rogatek, wypełniona była obawami. Zbliżał się ten moment, czas stanięcia oko w oko z celnikami, znanymi do tej pory z baśni i licznych anegdot wplecionych w rozmaite fabuły (bardzo często o charakterze dreszczowca). Byliśmy jak niewidomi we mgle...podążaliśmy za niezrozumiałymi dla nas rozmowami, kierowaliśmy się tam, gdzie słyszeliśmy jakieś poruszenie lub stukot zbyt długich obcasów wracających z Polski łowczyń okazji. Niezrozumiałe komendy, gesty nakazujące roznegliżowanie kolejnych pudeł, dziwne uśmiechy....a my, trochę przygnieceni sytuacją, z rozmazaną na asfalcie pozorną umiejętnością pojmowania rosyjskich treści....z kartkami papieru szczelnie wytatuowanymi zapytaniami wciśniętymi pod nasze długopisy....a my mogliśmy pewnie postawić jedynie kropkę lub inny znak interpunkcyjny. Z odsieczą, widząc naszą niemoc i sytuację, która werbalnie nie zgadzała się z naszymi wyobrażeniami, pośpieszył przepiękny owczarek niemiecki, który zwolnił mnie z wykonywania kolejnych komend fachowo obwąchując auto. Przez chwilę zastanawiałem się, jak przetransportują psa na dach, by zmierzył się z 4 skrzyniami, ale zamiast niego, wrzucili tam mnie. Wypełniając jakieś deklaracje wg wskazań panów w czapkach zdających się nieproporcjonalnie wielkich w stosunku do objętości ich głów, składaliśmy kolejne podpisy okupione 6 koszulkami zostawionymi w jednym z punktów kontrolnych. Pokonaliśmy granice. Ulga, jaka towarzyszyła przejazdowi przez ostatnią rogatką – szlabanem oddzielającym nas od szeroko pojętej wolności, od naszego marzenia, stała się tak przytłaczająca, tak męcząca, tak nieziemsko słodka, że tylko sen mógł znieść skutki jej oddziaływania.

Zanim stanęliśmy na strzeżonym 200 rublowym nominałem parkingu, zrobiłem pierwsze podejście do tankowania. W obcym kraju, w Rosji wygląda to nieco inaczej niż wskazywały to nasze polskie przyzwyczajenia. Najpierw należy wpłacić odpowiednią sumę za litraż wlewanego do baku płynu, a później dystrybutorem odebrać to, za co się wniosło opłatę. Zmęczony, lekko jeszcze przestraszony, niepewny zbliżając się do kasy pierwszej napotkanej stacji paliw, powiedziałem niepewnie: „Disel trysta rubli”...odnotowano. Podchodząc do dystrybutora, już pewniej wciskając pistolet w odpowiedni otwór zdziwiłem się, gdy ten odbił po niespełna 11 litrach wlanej cieczy. Dopiero po dłuższej analizie doszedłem do wniosku, że coś jest nie tak, że popełniłem błąd w ocenie sytuacji, jaką dane było mi oglądać jeszcze przed zajęciem stanowiska tankowania. Nie chodziło o 300 rubli, a o 3 000....taka mała rozbieżność. Ponowna moja wizyta przy kasie spotkała się z serdecznym uśmiechem, który pewnie podczas pierwszego podejścia zignorowałem lub zniosłem jego wagę przytłoczony decyzją i sukcesem, jaki, jak mi się wówczas wydawało, poniosłem.

Pierwsza noc na terenie Federacji Rosyjskiej w towarzystwie niekończącego się pomruku wielkich dislowskich silników jeszcze większych pojazdów zgłuszona była przez wysokie-przezroczyste gdzieniegdzie ogrodzenie parkingu. 4 godziny snu na rozłożonych przednich fotelach, (ostatnią rogatkę pokonaliśmy w okolicy godziny 02.00 czasu polskiego) przyjęliśmy jako zbawienie, a sam fakt obudzenia się po drugiej stronie, napawał nas optymizmem niezrozumiałym :-) Czas ruszać w dalszą drogę.


P.S. Pracuję też, od odzyskaniu kontroli nad życiem (przynajmniej tak mi się zdaje) i władzy nad własnym komputerem, nad pełną wersją filmu.

Zajawkę możecie zobaczyć tutaj:

Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    jawaldek 2012-11-01 23:20:33

    Zajawka obiecująco wygląda. Wrzuć jakąś mapkę z trasą przejazdu. Czekam/czekamy na więcej :)

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Wróć do