Zapis ekspedycji nie będzie typowym zapisem faktów, bo te już zamazały się w pamięci, splątały się ze sobą… a niemożliwość odczytania relatywnie obiektywnych zapisków poczynionych na klawiaturze bezużytecznego dziś komputera a także niewyraźnie wyrytych na papierze zmusiłyby nas do popełnienia jednego z największych bezczelstw - kłamstwa. Będą/są to kroniki pewnych emocji, pewnych przyjemności i zwątpień wczepionych w określone sytuacje, będą/są to kroniki naszej naszych determinacji i naszych słabości, kroniki błogosławieństw i przekleństw. Wszystko będzie podzielone na warstwy, z których każdy będzie mógł złożyć indywidualną całość. Wartością nadrzędną zapisków nie będzie więc oś czasu, nie będzie też dystansometr…raczej pulsometr. Nie jest to też pełna wersja zapisków – o nie, nie będę aż tak okrutny, podły, złośliwy… nie chcę zatruć Waszego czasu naszym (swoim i żony) przeżywaniem.
Kronika opętania
Rzeczywistość czy sen... jawa czy zjawa… a może to jedynie dalej unoszące się na skraju obłąkania marzenie, którego chęć realizacji przełożyło się na zniekształcenie obowiązujących powszechnie zasad szeroko pojmowanej egzystencji i wykształcenie zupełnie alternatywnej realności i alternatywnej wówczas teraźniejszości? Okiełznać własną świadomość i zmusić ją do przestrzegania pewnych norm zawartych w kanonie zdrowego rozsądku jest trudno, zwłaszcza w świetle realizującego się właśnie marzenia, a oboje zakładaliśmy i nadal zakładamy, że tak właśnie było… że wtedy realizowaliśmy, a z perspektywy dzisiejszego dnia, zrealizowaliśmy jedno z naszych pragnień - Syberię. Stojąc na obcej ziemi i oddychając obcym powietrzem, adaptowaliśmy je, tłumaczyliśmy na swój język, staraliśmy się pojąć to, co jeszcze niedawno było jedynie bladym pojęciem. Zbrukaliśmy więc sobą, swoją świadomością i świadomością siebie w określonej przestrzeni to miejsce nazywając je, określając jej i swoje położenie na rozłożonej niezgrabnie mapie, rozglądając się wokół i chłonąc to, co narządy percepcyjne były w stanie zarejestrować. Będąc w tej (tamtej) wspólnej chwili, na złość odrębnym wiecznościom (mojej i Jej), stąpaliśmy po krawędzi bez jakichkolwiek zabezpieczeń, bez asekuracji, bez wiedzy na temat głębokości urwiska i tego, co znajduje się na jego dnie. I tylko jedna przestroga: nie patrzeć w dół… nie w dół… (zawroty głowy)… nie patrzeć w dół… słuchać pieśni pięknych syberyjskich syren i podążać za składaną przez nie obietnicą spełnienia… nie patrzeć w dół… podążać w stronę melodii, poddać się jej... absolutnie nie patrzeć na konsekwencje, nie zerkać w dół… znieważyć możliwość potępienia w imię obietnicy odkupienia… odyseja. Uwierzyliśmy w tą obietnicę, uwierzyliśmy w tą melodię. Marzenie, nie mając innego celu niż totalny samogwałt prowadzący do absolutnego spełnienia dokonywało się… i w rezultacie dokonało! I słowa nie oddadzą wartości tej rozkoszy. Bez względu na to, jak starannie byłyby dobrane, bez względu na to, kiedy powołane do istnienia nie są w stanie sprostać przyjemności towarzyszącej nam wtedy, przyjemności przeszłej, i tej, która dziś porozrzucana jest i przypisana do poszczególnych obrazów w naszych głowach. Z braku jakiejkolwiek alternatywy dla słów, to one właśnie stanowić muszą o nas, o historii i kolejnej przepowiedni poddania się pokusie, o tym, jak zwabieni syrenim śpiewem, oddaliśmy się jej wartościom, jak smakując jej intymności, wyrwaliśmy się z jej objęć marząc już w momencie samego się odeń odwracania, o powrocie. Opętani i spętani… dmuchamy we własne żagle próbując jeszcze szybciej płynąć w określonym pragnieniem kierunku. Mogło to wtedy i może w przyszłości prowadzić do zguby, zatracenia a nawet dosłownie pojmowanego stracenia… ale nie możemy się oprzeć… nie możemy i nie chcemy opierać się nigdy.
Kronika nadziei, modlitw i błogosławieństw
Nadzieja… nasza przybrana matka, nieśmiertelna rodzicielka głupców… to ona prowadziła nas trzymając nasze dłonie w swoich ciepłych objęciach, to ona słodkimi pocałunkami łagodziła nasze cierpienia, to ona chroniła nas, dbała, głaskała, pocieszała. Nadzieja szepcząc tuliła nas do snu i pilnowała, by nic go nie zakłócało. To ona nas budziła swoim uśmiechem, karmiła swoją istotą, ubierała znaczeniem. Posłusznie poddawaliśmy się jej, spijaliśmy z jej dłoni truciznę tak słodką, jak obietnica wieczności złożona starcowi zamykającemu po raz ostatni oczy. Była z nami zawsze… od początku… , gdy pakowaliśmy do samochodu części zamienne (*) (z Nadzieją, że nie będą przydatne), jak gromadziliśmy racje żywnościowe (**) (z Nadzieją, że ich nie zabraknie), jak mocowaliśmy dwa karnistry dwudziestolitrowe do bagażnika dachowego (z Nadzieją, że nie będziemy zmuszeni do opróżniania ich zawartości), jak składaliśmy ciepłe ubrania, śpiwory i koce (z Nadzieją, że temperatura nie pozwoli na burzenie harmonii spokojnego spoczynku). Nadzieja była z nami nawet wówczas, gdy staliśmy przed granicznymi rogatkami (zarówno w jedną, jak i drugą stronę) licząc na to, że odprawę przejdziemy bez większych zastrzeżeń. To nadzieja wiodła nas asfaltem, towarzyszyła na bezdrożach… to ona słuchała stuknięć pękniętego amortyzatora powtarzając ciągle: „wytrzyma, da radę”… i nie przestawała uspokajać również wtedy, gdy protestowały dwa kolejne. Ona towarzyszyła nam również wówczas, gdy kamień rozpruł bak i wtedy, gdy przypadkowo spotkany albański mechanik leżąc pod samochodem klnąc wszystkie świętości próbował zatamować naftowy krwotok. Nadzieja była z nami na okrągło. Czasami zbyt cicho, praktycznie „niedosłyszalnie”. Mając ją w umysłach, modliliśmy się do niej, modliliśmy się do auta szukając odpowiedzi w mechanicznych dźwiękach pracującego silnika i innych podzespołów, modliliśmy się do swoich oczu, by wytrzymały, modliliśmy się do słońca, by nie gasło zbyt szybko i nie odbierało tak brutalnie spektaklu, w którym świadomie uczestniczyliśmy. Modliliśmy się do księżyca, by chronił nas w nocy… i dostaliśmy jego błogosławieństwo, obietnicę i przyzwolenie, by obmywać bezpiecznie snem zmęczenie w jego blasku, by jego blaskiem się okrywać i trwać. Szukając noclegu, modliliśmy się do drzew, by skutecznie osłaniały odblaskowe właściwości auta. Modliliśmy się do luf, by te, szczekając w oddali, nie wypluły w naszą stronę przekleństw. Każda noc była inna… i do każdej z oddzielna wznosiliśmy oczy i dłonie w niemej modlitwie, podziwiając przy okazji kanonadę gwiazd lub w przypadku jej braku, bezkres ciemności. Same noce spożywaliśmy raczej na chłodno… a im dalej na wschód, im bardziej pustoszał sierpniowy kalendarz zrzucając nieaktualne daty ze swojej struktury, tym częściej burzyliśmy porządek złożonych okryć (***). Modliliśmy się też do rzek… by nie okazały się zbyt głębokie i zbyt chłodne… nie wysłuchany nas… dwa razy zmuszając do odwrotu, piętnując założony pierwotnie plan i zrzucając jego wagę z piedestału (****). Nadzieja była też z nami w Irkucku, Ulad Ude i innych miastach, w których prawo zostaje automatycznie przypisane temu, kto posługuje się większym samochodem. Modliliśmy się do słownika przed każdym wejściem do sklepu, modliliśmy się do jego stron i porządku alfabetycznego, modliliśmy się o znalezienie odpowiedzi na pytania… czasem też szukaliśmy sposobu zadania samego pytania.
Kronika wojenna
Bezkrwawa uczta porażek, zwycięstw, sytuacji patowych. Wojna złożona z miliona bitew, potyczek, zaciętej wymiany wyniszczających ciosów. Nie walczyliśmy z Syberią – walka z nią z góry byłaby skazana na niepowodzenie. Walczyliśmy ze sobą… nie, nie nawzajem, ale ze sobą wewnętrznie, z własnym zmęczeniem, słabościami, zwątpieniem czy strachem, toczyliśmy bój z dystansem (19 000 km), czasem (niespełna 30 dni), z możliwościami i ograniczeniami samochodu. Bywały starcia, w których zwycięstwa bywały okupione zbyt wielkimi stratami, bywały chwile kiedy pokonując zmęczenie i jawy uciekające sprzed maski samochodu wraz z odruchowym naciśnięciem pedału hamulca, odzywały się w głowie obrazy zaskakująco drastyczne i nad wyraz rzeczywiste, poniewierały, degradowały, wypaczały na tyle sens całości, że racjonalność wyrwana z otchłani nakazywała odwrót lub bezapelacyjne wywieszenie białej flagi. Czasami przegrywaliśmy bitwy z rzeczywistością urojoną, ze snem na jawie, z którego szczęśliwie wyrywały nas reflektory nadjeżdżających z naprzeciwka samochodów lub blask księżyca wyłaniający się znad koron drzew. Budowaliśmy wówczas alternatywną rzeczywistość, alternatywną prawdę i alternatywne konsekwencje złych decyzji. To one, wizualizacje cierpienia, szczyty bólu i strach… to one stawały się najsilniejszym orężem w walce z zataczającym coraz węższe kręgi snem, to one potrafiły wyrwać kończącą się świadomość i rzucić w wir toczących się wtedy wydarzeń. To nic, że oczy piekąc wypełniały się łzami, to nic, że świat tracił ostrość, to nic, że zastygłe mięśnie zaczynały doskwierać… istotne były kolejne wydarzenia, znaki zapytania stawiane za kolejnym zakrętem, za kolejnym drzewem, majaczące gdzieś za horyzontem. To chęć poznania odpowiedzi dawała nam siłę, zmuszała do wydzierania rezerw i maksymalnie skracała czas regeneracji, często do dwóch/trzech sennych godzin. Balansowaliśmy – to prawda. Szliśmy po linie zawieszonej nad przepaścią, a opaska, która miała przytrzymywać włosy zsuwała się często na oczy. Staczaliśmy też bitwy z ptasimi kamikadze, którzy w rzucali się pod koła samochodów, wyszarpując spod nich świeżą, bieżnikowaną padlinę burunduków i mijając dosłownie o milimetry szklaną kurtynę, za którą byliśmy schowani, zderzali się z ogromem nieba zawieszonego gdzieś nad nami znikając totalnie z zasięgu naszych zdolności. Drobne, bezczelne złośliwości, bzyczące, gryzące, latające, pełzające, skaczące… z nimi nie mogliśmy wygrać. Otaczały nas, osaczały, atakowały znacząc swoją obecność licznymi śladami zostawianymi na skórze. Nie byliśmy przygotowani na obronę, kryliśmy się w aluminiowo-metalowo-szklanym pancerzu, wyskakując tylko na chwilę. Z czasem nauczyliśmy się oszukiwać tą hordę, poznaliśmy jej zwyczaje i tak wpisywaliśmy się w je, że ich obecność w końcu stała się niewyczuwalna, lub przynajmniej możliwa do zignorowania.
Kronika szczęścia
Kiedy otwierasz oczy i widzisz przed sobą cokolwiek, jesteś szczęśliwy, kiedy czujesz świt, jego zapach, powietrze wdzierające się do płuc - jesteś szczęśliwy. Ale to nie dlatego, że żyjesz….dlatego, że jesteś tam, że czujesz, widzisz, słyszysz, połykasz Syberię, jej przestrzeń zamykasz w dłoni wyciągniętej przed siebie. Szczęśliwy jesteś w tej chwili i wiesz, że w kolejnej również będziesz. Gdy próbowaliśmy przywołać to szczęście, gdy próbujemy je odkopać teraz, nie smakuje tak, jak tam. Pojawiają się jego cechy, przymiotniki… można z nich toczyć przekaz, ale nie da się użyć go tak, by stał się nim i niósł ze sobą właśnie taki przekaz.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- (*) W skrzyni dachowej znajdowały się: zapasowe sprzęgło, tarcze i klocki hamulcowe, pompa paliwa, filtr paliwa, filtr powietrza, półoś, filtr oleju, olej silnikowy, olej przekładni, olej mostów, sprężyna, filtr powietrza, zaciski stalowe, śruby i nakrętki różnego rodzaju, alternator, przewody i kable różnego rodzaju, kompresor, łyżka i łom. W skrzyniach wewnątrz auta znajdowały się różnego rodzaju kleje, taśmy, spoiwa, płyny konserwujące. Dodatkowo zabraliśmy jedno pełne koło zaopatrzone w oponę kierunkową Yokohama (prawa strona), jak też dwie opony bezkierunkowe BFGoodrich. Była też siekiera, hi-lift, szpej offroad, zaciski, inne sznury, itp. Samochód przeszedł gruntowne sprawdzenie i wymianę części eksploatacyjnych w Chrupek Auto Serwis w Ostrowi Mazowieckiej; doposażony został w snorkel, wyciągarkę, dodatkowe osłony.
(**) Zupy i dania instant (dania w słoikach i dania w plastikach), ryż, makaron, suchary, mace, wafle ryżowe…w rzeczywistości mogliśmy zrezygnować z przynajmniej połowy zabranych ze sobą zapasów. Sklepy były nieźle zaopatrzone (nawet w małych miejscowościach na Zabajkalu)
(***) Temperatury w drugiej połowie sierpnia spadały do + 2 st.C na zewnątrz.
(****) Gdyby nie Angora udałoby się okrążyć Bajkał
Świetny opis Łukasz, czekamy na więcej ;-) A tu wpadł mi dzisiaj ciekawy artykuł o zasługach Polaków na Syberii http://wiadomosci.dziennik.pl/swiat/artykuly/416880,wielki-sukces-powstania-styczniowego.html
Angara - moje przejezyczenie...a wlasciwie chodziło o jej odnogę. Wielka woda (wysoki poziom) uniemożliwial przejazd (robilismy trzy podejscia kierując się w gore rzeki...mijalismy tez inne ekipy, ktore zawrociły). Jezeli chodzi o Land - auto genialne. Przygotowywał je Leszek Chrupek z Auto Serwisu...i zrobil to fenomenalnie. Usterki, które powstały to: pęknięty amortyzator prawy przód + uszkodzone dwa pozostałe, awaria światel (przelacznik), skrzywiony wal napedowy (juz wlasciwie w drodze powrotnej....zapewnial masaż)....oj...trochę tego bylo, ale nic, co by zatrzymało auto. Chcę w tym roku ponownie wybrać się na Syberie...i nie ma mowy o zmianie samochodu...tylko Landek....jest fenomenalny i ma świetnego mechanika, ktory wie, jak go przygotować odpowiednio. sorki, za brak wiekszości polskich znaków - pisze z komórki.
Nic-a-bo, gratuluję i zazdroszczę przygody ;) Oryginalna relacja ;) O co chodzi z Angorą, która nie pozwoliła Wam na objechanie Bajkału? Jak Land Rover Discovery zniósł trudy wyprawy? W przyszłości też byś jechał landrynką?
Świetny opis Łukasz, czekamy na więcej ;-) A tu wpadł mi dzisiaj ciekawy artykuł o zasługach Polaków na Syberii http://wiadomosci.dziennik.pl/swiat/artykuly/416880,wielki-sukces-powstania-styczniowego.html
Angara - moje przejezyczenie...a wlasciwie chodziło o jej odnogę. Wielka woda (wysoki poziom) uniemożliwial przejazd (robilismy trzy podejscia kierując się w gore rzeki...mijalismy tez inne ekipy, ktore zawrociły). Jezeli chodzi o Land - auto genialne. Przygotowywał je Leszek Chrupek z Auto Serwisu...i zrobil to fenomenalnie. Usterki, które powstały to: pęknięty amortyzator prawy przód + uszkodzone dwa pozostałe, awaria światel (przelacznik), skrzywiony wal napedowy (juz wlasciwie w drodze powrotnej....zapewnial masaż)....oj...trochę tego bylo, ale nic, co by zatrzymało auto. Chcę w tym roku ponownie wybrać się na Syberie...i nie ma mowy o zmianie samochodu...tylko Landek....jest fenomenalny i ma świetnego mechanika, ktory wie, jak go przygotować odpowiednio. sorki, za brak wiekszości polskich znaków - pisze z komórki.
Nic-a-bo, gratuluję i zazdroszczę przygody ;) Oryginalna relacja ;) O co chodzi z Angorą, która nie pozwoliła Wam na objechanie Bajkału? Jak Land Rover Discovery zniósł trudy wyprawy? W przyszłości też byś jechał landrynką?
No chyba myślami Cię ściągnąłem. Tylko wtyczka nie chce się zainstalować :/