
Porachunki z Duchem Puszczy
Ja tu jeszcze wrócę! – tak się odgrażam po każdym wyjeździe na Podlasie. I wracam. Bo nie sposób nie wracać do tych wspaniałych ludzi i przepięknych krajobrazów. Zresztą nie bez powodu stałam się „adoptowaną Podlasianką”. Ja się tu czuję nawet lepiej niż w domu. Ale jest coś, co każe mi tu wracać i wracać. To niewyrównane rachunki z Duchem Puszczy.
Ducha Puszczy podobno najłatwiej spotkać na imprezie nazwanej jego imieniem, która co roku odbywa się w terminie Andrzejek. Od trzech lat chciałam się o tym przekonać. Ten złośliwiec jednak strasznie się bronił przede mną i za każdym razem wymyślał coś, co uniemożliwiało mi przyjazd. Tym razem na szczęście mu się ta sztuczka nie udała. A to dzięki jego agentom, czyli organizatorom „Ducha Puszczy”, którzy zaprosili mnie do współpracy. Ha! Teraz mi nie uciekniesz, leśny zwodniku! – pomyślałam i pojechałam. Pewnie podobnie pomyślało ponad 130 załóg z całej Polski, a nawet Białorusi, które zdecydowały się na poszukiwania Ducha Puszczy. Łobuz chyba chciał nam wszystkim pokrzyżować plany, bo tuż przed rajdem sypnął obficie śniegiem. No bo jak inaczej wytłumaczyć to, że w całym kraju ani krzty białego puchu, a Podlasie zasypane? Ale to tylko dodało uroku i Podlasiu, i imprezie.
Piątkowe popołudnie spędziliśmy na przygotowaniu wszelkich magicznych znaków, które miały uczestnikom pomóc w poszukiwaniach Ducha Puszczy. Wieczorem zaś w organizatorskim gronie staraliśmy się go przywołać tym, co lubi – pysznymi wędlinkami i wódeczką. Skusił się chyba na wizytę u nas, bo na pewno to on próbował mnie zrzucić ze schodów. Mój obity zadek pewnie jeszcze dłuższą chwilę pamiętać będzie to spotkanie. Ale czekaj Ty, ja Ci się jeszcze zrewanżuję!
Bladym świtem wyruszyliśmy do mieszczącej się w zajeździe „Pronar” w Waliłach bazy rajdu, by powitać tam wszystkich tych śmiertelników, którzy przybyli na poszukiwania Ducha Puszczy. Ogromny parking szybko zapełnił się terenówkami wszelkiej maści. Cały ten konwój wkrótce przeniósł się nad zalew w Gródku. Słowo daję, że słyszałam złowieszczy chichot Ducha, kiedy załogi – podzielone na grupy według możliwości poszukiwawczych (Extrem, Turystyk z wyciągarką, Turystyk bez wyciągarki, Przygoda i Quad) – wyruszały na trasę, którą on sam wytyczał. Organizatorzy wyposażyli załogi w książeczki zawierające wskazówki co do potencjalnych miejsc ukrywania się Ducha Puszczy. A ponieważ organizatorzy to tajni współpracownicy Ducha, to powiedli uczestników wprost w przygotowane przez niego samego pułapki. Co więcej, kazali biedakom w każdej takiej pułapce robić sobie fotki, które miały dokumentować fakt wpakowania się w nie. Tę fotograficzną dokumentację kontrolowało wojsko w pełnym umundurowaniu i z bronią. Widząc ich można się było zastanawiać, czy aby na pewno wciąż się jest po właściwej stronie granicy. Nie zdziwię się, jak zobaczę lada dzień w prasie nagłówki typu „Jak rozpętałem III Wojnę Światową”.
Żądna konfrontacji z Duchem z powodu bolącego tyłka, zapakowałam się do Sławkowej lodówki na kółkach (kto zakłada do Toyoty chłodnicę od okrętu???) i wyruszyłam na trasę. Liczyłam na to, iż którejś z załóg uda się namierzyć tego wrednego leśnego chochlika, a ja go wtedy dopadnę. Niewiele załóg jednak udało nam się spotkać. Zaledwie kilku śmiałków na naszych oczach usiłowało wspiąć się na wyżyny możliwości własnych i swoich aut na stromych podjazdach, pikowało w dół na równie ostrych zjazdach, niemal łamało auta na krętym trialu, czy też sięgało jądra ziemi na bagnach. Za to Duch Puszczy wynagrodził mi mój obity tyłek, serwując przepiękne podlaskie pejzaże, wystrojone w zimową szatę. Dodatkowo okrasił je słonkiem, które sprawiało, iż każdy centymetr podlaskiej ziemi mienił się jak wysadzany diamentami. Gdzieniegdzie natomiast wyraźnie było widać w śniegu dziwne tropy, nie należące do żadnej żywej istoty. A zatem Duch nas śledził! Widocznie wylazł ze swojej śnieżnej kryjówki, by osobiście sprawdzić, kto go szuka. Możliwe, że chciał przy okazji zrobić jakiegoś psikusa którejś z załóg, a na pewno przyglądał się ludziom, którym miał się wieczorem objawić.
Koniec poszukiwań zaplanowany był na godzinę 17:00. Okazało się jednak, że część załóg zakończyła je przedwcześnie, gdyż złośliwy Duch Puszczy nie odmówił sobie frajdy z popsucia kilku aut. Na szczęście obyło się bez strat w ludziach, choć wiem, że znalazło się paru symulantów, którzy próbowali wymusić sztuczne oddychanie usta-usta na ślicznych ratowniczkach z Offroad Rescue Team. Tuż przed 17:00 do bazy dotarła większość załóg, które zdały nam relację ze swoich poszukiwań. Okazało się, że niektórzy byli tak zawzięci na wytropienie Ducha, że przedarli się przez wszystkie jego pułapki. Taka wytrwałość miała być doceniona pucharkami, jednak leśny łobuz podmienił nam puchary na jakieś samochodowe części – pewnie pozbierał je z osobiście przez siebie popsutych aut. Na szczęście nie zachachmęcił nagród, którymi od serca sypnęli sponsorzy.
Finałową częścią rajdu była wieczorna biesiada na niemal 400 osób. Tam, gdzie zbierają się „wyznawcy” Ducha Puszczy, tam i on się w końcu materializuje i w płynnej postaci zajmuje miejsce w wiaderku. Wtedy też robi się wyjątkowo towarzyski – z kimkolwiek nie rozmawiałam, to się skubaniec przysiadał. Trzeba jednak na niego uważać, bo potrafi mieszać w głowach, a nawet mylić wzrok. Ja na przykład – słowo daję! – widziałam Scooby Doo pijącego drinki przy barze! W tak miłym towarzystwie, jakie zbiera się na tych podlaskich terenach, nie ma się jednak czego obawiać, a jedyne, co się liczy, to dobra zabawa. Wielu znajomych nie widziałam od ponad roku, a czułam się, jakbyśmy rozmawiali ze sobą raptem chwilę temu. Z kolei z nowymi znajomymi zaprzyjaźniłam się błyskawicznie. Tak działa magia Podlasia! No, i oczywiście Ducha Puszczy.
Mimo licznych wieczornych pogawędek z Duchem, poranek okazał się – o dziwo- zupełnie bezbolesny. Bardziej bolesne było to, że trzeba będzie za chwilę opuścić to gościnne Podlasie, gdzie nawet poranna jajeczniczka smakuje wyśmienicie, a masełkiem to wprost rozkoszować się można. Ale, jak wiadomo, wszystko, co dobre, kiedyś musi się skończyć. Moja wycieczka na ukochane Podlasie także. Już w pociągu do Olsztyna zorientowałam się, że na pożegnanie Duch Puszczy wyciął mi jeszcze jeden numer – zabrał mi głos. Pewnie po to, bym za dużo o nim nie paplała. Chyba nie wiedział, że istnieją komputery, he he. Natomiast tyłek nadal mnie boli. Ech, Duchu! Czekaj no Ty! Ja tu jeszcze wrócę!
Fergie
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie