Reklama

Pomóż świętemu Krzysiowi!

25/07/2014 16:37

Pomóż świętemu Krzysiowi!


25. lipca – imieniny Krzysztofa. Tego dnia obchodzi swoje święto także święty Krzyś, patron kierowców. A zatem i tych, którzy siadają za kółkiem terenówki. Ten święty ma przede wszystkim chronić zmotoryzowanych przed niebezpieczeństwami, które czyhają na nich na drogach, ale i na bezdrożach. Jest to zatem bardzo zapracowany święty i – niestety – nie jest w stanie swoją opieką objąć każdego kierowcy. Ale świętemu Krzysiowi można przecież co nieco pomóc.


O bezpieczeństwie na drogach trąbi się niemal non stop, a w czasie wakacji szczególnie. Na temat bezpieczeństwa w terenie też już wiele zostało powiedziane. Mimo to ludzie ciągle popełniają błędy – czy to z głupoty, czy z zapomnienia, czy po prostu w offroadowym amoku. I czasami takie błędy miewają tragiczne skutki.

Zacznę od najbardziej podstawowej zasady – zapinaj pasy! Banał, no nie? No właśnie nie. Zarówno na rajdach, wyprawach, jak i zwyczajnych wypadach w teren zapinanie pasów to wcale nie taka oczywista oczywistość. Przyznam się, że sama do pewnego momentu niechętnie zapinałam pasy w terenie, choć na drogach zawsze jeżdżę w zapiętych. To prawda, pasy w terenie są dość niewygodne, zwłaszcza dla pilota, który czasami musi siedzieć z nosem na przedniej szybie. Poza tym co chwilę musi wysiadać z auta, żeby zbadać teren, a ciągłe rozpinane i zapinanie pasów, szczególnie szelek, zdaje się bezsensowne. Nic bardziej mylnego! Przekonałam się o tym kiedyś w Bieszczadach, podczas jednego z weekendowych wypadów. Otóż po naradzie wjeżdżamy na zarośniętą dróżkę. Dopiero ruszyliśmy, więc nawet nie pomyślałam o zapięciu pasów. A tu łup! Okazało się, że trafiliśmy w schowany w trawie pniaczek, zupełnie niewidoczny nawet z mojej perspektywy głowy przy samej szybie i oczu wypatrujących wszelakich przeszkód. No i w momencie spotkania z pniaczkiem moje czoło spotkało się z szybą. Szczęście w nieszczęściu, że mam odruch opierania się ręką o cykor łapkę, gdyż znaczna część siły uderzenia poszła mi właśnie w wyprostowaną rękę (łokcia nie mogłam zgiąć przez ładnych parę minut). Czoło zaliczyło jedynie niewielkiego guza. A przecież mało brakowało, żebym łepetyną rozwaliła szybę… Od tamtej pory wyrobiłam sobie odruch zapinania pasów w momencie wsiadania do auta, co i Wam polecam.

Kolejna wielokrotnie wałkowana kwestia – kinetyk i lina od wyciągarki. One naprawdę się urywają! A na rajdach wciąż mnóstwo ludzi, w tym offroadowych starych wyjadaczy, staje sobie dokładnie w zasięgu potencjalnego strzału. Ja też kiedyś dostałam takim pękniętym kin etykiem i choć stałam w miejscu, gdzie mogło się wydawać, że nie ma szans, bym w razie czego została nim trafiona, to zostałam trafiona. W sumie miałam sporo szczęścia, bo lecący kinetyk jedynie mnie smagnął po nodze, ale było to jak smagnięcie biczem, nic przyjemnego. Jak sądzę, jeszcze mniej przyjemne musi być takie smagnięcie stalówką od wyciągarki. Natomiast oberwanie lecącą szeklą to już dramat. I to dosłownie, bo w naszym offroadowym światku zdarzyło się kilka tak spowodowanych śmierci. Pamiętajcie, że lecąca szekla jest w stanie nawet przebić zagłówek! Dokładnie w taki sposób kilka lat temu zginął jeden z naprawdę doświadczonych offroaderów (wypadek miał miejsce w okolicach Krakowa). A jest bardzo prosty, choć niezbyt często stosowany sposób na to, by ograniczyć pęd pękającej liny. Wystarczy na kinetyka czy linę wyciągarki zarzucić (mniej więcej na środku) koc czy choćby kurtkę. Niegłupim rozwiązaniem jest też montowanie kratek w klapie bagażnika lub za tylnymi siedzeniami, bo pozwala takie zminimalizować ryzyko lotu szekli przez auto.

Skoro o lataniu rzeczy przez auto mowa, to warto przypomnieć kolejną zasadę bezpieczeństwa w terenie (na drodze zresztą też). Brzmi ona: zamocuj luźne elementy znajdujące się w aucie! Pewnie każdy z Was przynajmniej raz w terenie oberwał czymś, co przy zjeździe, podjeździe, czy gwałtownym hamowaniu urządziło sobie wycieczkę po samochodzie, więc chyba uzasadniać tej przestrogi nie muszę. Powiem tylko, że znam historię, kiedy to pewien offroadowy tato, który wybrał się w teren ze swoimi kilkuletnimi dziećmi, nie pomyślał o zamocowaniu koła zapasowego, które sobie grzecznie siedziało w bagażniku. Otóż to koło (a był to jakiś słusznych rozmiarów MTek czy Simex) przy stromym zjeździe przeleciał tuż nad głową siedzącego na tylnym siedzeniu kilkulatka, łamiąc po drodze zagłówek pasażera (którego na szczęście nie było w aucie) i zatrzymując się na podszybiu. Co prawda nic się nie stało, ale dzieciak zapewne na długo miał traumę. Z kolei latające klucze, które bardzo często walają się luzem po autach, też mogą powodować różne niezbyt sympatyczne przygody, a przypominam, że w przypadku lotu ich waga rośnie kilka, kilkadziesiąt razy. A wystarczy takie luźne rzeczy pochować do skrzyń lub schowków czy też przymocować trytytkami lub pasami transportowymi…

Na koniec tej wyliczanki zasad bezpieczeństwa coś, co powinno być dla każdego offroadowca absolutną podstawą jazdy w terenie – nie pakuj się tak, gdzie możesz mieć problemy! Pal diabli, jak się wkleisz, bo jedynie stracisz kupę czasu na wygrzebanie się lub znalezienie kogoś, kto Cię wyciągnie. To prawda, że często pomoc koleżeńska działa 24h na dobę, ale czasami po prostu nie warto komuś robić kłopotu. Opowiadano mi kiedyś historyjkę pewnego pana młodego, który zwiał z własnego wesela, by pójść z odsieczą wklejonemu koledze. Otóż skończyło się to tak, ze ów pan młody spędził swoją noc poślubną w poszukiwaniu traktora, który oswobodziłby auto kolegi, jak i jego. Brzmi zabawnie, ale pannie młodej raczej nie było do śmiechu. A jeszcze mniej do śmiechu jest wtedy, gdy porwiemy się np. na stromy zjazd czy trawers i zaliczymy rolkę. A przecież i takich historii można wyliczać na pęczki. Zatem przed każdą przeszkodą terenową zastanówmy się 3 razy, czy warto się w nią pakować. Nietrudno bowiem przecenić możliwości swoje i swojego auta.

I jeszcze taki dowcip z morałem. Pewien pan, dajmy mu na imię Stefan, co dziennie modlił się tymi słowami: „Panie Boże, daj mi wygrać w totka!”. W końcu zirytowany Pan Bóg nie wytrzymał i głos z nieba odezwał się do Stefana: „No weź w końcu nadaj kupon!!!” Podobnie jest ze świętym Krzysiem – można go prosić o wsparcie, można się żarliwie do niego modlić, ale warto choć trochę mu pomóc i samemu zadbać o swoje bezpieczeństwo za fajerą.

Fergie

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Wróć do