Reklama

Krym off-road 2012 (Kraina spokoju) SAT4x4.pl

25/06/2012 12:51
Krym off-road 2012 (Kraina spokoju) SAT4x4.pl

Piątek 25 maja 2012
Ostatnie przygotowania pod domem, sprawdzenie samochodu – taki mały „chceck list” przed wyjazdem. Wszystko zabrane, skrzynie dobrze zapakowane w samochodzie, zbiorniki z wodą do mycia pełne i razem z oponą dobrze zamocowane na dachu… na dachu poczciwej Pomarańczy.
Max, Land Rover Dreadów pewnie również kilkukrotnie sprawdzony … przecież to już dzisiaj, już za chwilę zacznie się nasza przygoda – nasza wyprawa, wyprawa na Krym.
Koło godziny 13:00 spotykamy się na stacji benzynowej na autostradzie A4 w kierunku Krakowa. Plan na dzisiaj nie jest wyśrubowany, ale nie ma co się forsować już „na dzień dobry”. Musimy dzisiaj dojechać jak najbliżej granicy z Polski z Ukrainą, tak aby wcześnie rano zawitać na niej i (mam nadzieję) nie spędzić za wiele czasu na odprawie.
Szybkie przywitanie, kawa, krótkie ustalenie co i jak, dotankowanie zbiorników do pełna i … w drogę ! Przed siebie!
Koło godziny 19:00 jesteśmy w Ustrzykach (po drodze solidna kolacja w Pilźnie), moją uwagę zwraca mały drogowskaz informujący o ścieżce przyrodniczej Lasów Państwowych oraz parkingu… jakieś 200m od drogi głównej. Cóż… odległość jest jak się okazuje rzeczą względną i … po przejechaniu jakichś 2km lądujemy na pięknym parkingu na skraju lasu. Ławeczki, zadaszenie, miejsce na ognisko … wspaniała lokalizacja. Zostajemy ! Szybka kolacja, herbatka na noc i …. idziemy spać – rano trzeba wstać skoro świt ! Dobranoc !

Sobota 26 maja 2012
Ranek przywitał nas niesamowitym widoczkiem na Ustrzyki i okolice. Piękna słoneczna pogoda, błękitne niebo a w dole miasteczko spowite poranną mgłą. Cóż, nie mamy zbyt dużo czasu na rozkoszowanie się tym widokiem. Decydujemy się na start na granicę bez śniadania – zjemy po drugiej stronie. W ten sposób o 7:00 dwa Land Rovery Discovery ze swoimi załogami stają na granicy w Krościenku.
Gładko i szybko przeszła kontrola – mało kto z „graniczników” miał ochotę na przeszukiwanie po brzegi załadowanych samochodów. Zresztą z daleka widać że oba samochody nie jeden wyjazd mają za sobą i żadni z nas przemytnicy.
Witaj Ukraino !!!
Pierwsze przebyte kilometry już nam mówią że szybko i przyjemnie nie będzie – że „przelotówka” na Krym nie będzie taka łatwa. Drogi podziurawione jak szwajcarski ser. Nie ma szans na ominięcie ich a ewentualnie tylko na minięcie tych większych – tak aby nie uszkodzić opony i nie dobijać i tak dociążonego zawieszenia.
Prędkość nie za wielka ale … cały czas przed siebie. Za Samborem robimy małe zakupy śniadaniowe i po parunastu kilometrach pierwszy nasz postój na „małe conieco”.
Jedziemy dalej… mijamy Lwów, Tarnopol i po przejechaniu około 500 km decydujemy się na nocleg. Nie ma co przeginać, jest po 19:00 i zaczyna się powoli robić ciemno. Szukamy spokojnego zakątka tuż za linią drzew obok głównej drogi i rozbijamy mini-obóz.
Polna droga okazała się bardzo ruchliwą ale … skończyło się na pozdrowieniach i uśmiechu.
Zresztą w każdej wsi, w każdym miasteczku budziliśmy nie małe zainteresowanie, uśmiechy na twarzy i gesty pozdrowień ze strony mieszkańców. Po drodze wiele samochodów trąbiło mijając nas, pozdrawiając gości na Ukrainie lub migało światłami – przestrzegając przed DAI (Milicją pilnującą porządku na drogach)

Niedziela 27 maja 2012
Dalej przed siebie skoro świt. Dzielenie połykamy kolejne kilometry wraz ze swoimi „dyskotekami”.
Drogi odrobinę się poprawiły i już możemy pędzić prawie 80km/h. Mijamy kolejne miasteczka i wioski. Mijamy kolejne piękne złocone cerkwie, kolorowe cmentarze, specyficzne błękitne malutkie domki wiejskie. Może ich właściciele nie mają za dużo pieniędzy ale robią wszystko aby wyglądało czysto i schludnie. Co jakiś czas przy drodze stoją stragany z rybami, miodem, rakami, jajkami i wszystkim co udało się złowić lub wyhodować u siebie.
Pierwsze przygody… i to od razu mała kumulacja
Podczas dojazdu na stację benzynową słyszę piski pod samochodem. Po oględzinach na stacji okazuje się że przedni krzyżak odmawia posłuszeństwa. Paniki nie ma bo Dread ma zapasowy krzyżak ale dłubanie pod samochodem i jego wymiana trochę nam zajmie. Dochodzimy do wniosku że pojedziemy ile się da a w najlepszym wypadku – zmienimy go na spokojnie, już na miejscu – podczas odpoczynku na plaży. Ostatecznie jak to każdy wierny Land Rover… i moja Pomarańcza mnie nie zawiodła i dowiozła z takim krzyżakiem nie na Krym, ale z powrotem do domu.
Jedziemy dalej… zjazd na autostradę w kierunku na Odessę, trochę dziwny bo na końcu zjazdu znak „Stop”. Grześ niefortunnie mija go powoli i zatrzymuje się przy linii autostradowej – czego efektem jest z dala machająca biało-czarna pałka … milicjanta DAI.
Cóż … dyskusja Dread’a z milicjantem, pewnie skończy się na uiszczeniu opłaty za przewinienie jakiego dokonał, dokumenty już prawie w rękach milicjanta a tu nagle nie wiadomo skąd pojawia się mała czarna terenówka z przyciemnionymi szybami, tak że nie wiadomo czy w ogóle ktoś w środku siedzi. Zatrzymuje się między Landkiem Dreada a Milicjantem
Z uchylonej szyby samochodu dochodzi pytanie
- a Wy kuda jedietie ?
- Na Krym (grzecznie odpowiada Dread)
- aaa charaszo !!
Po czym osoba z ciemności rzuca kilka zdań w kierunku milicjanta i … odjeżdża z piskiem opon, kiwając nam na odchodne. Po chwili milicjant wyprostowany jak struna oddaje Grzegorzowi dokumenty i krótko żegna się mówiąc tylko … pojechali !!!
Po takiej przygodzie mamy na tyle siły (a może adrenaliny) że decydujemy się na dłuższy dzisiaj „przelot” i nocleg już na Krymie, a dokładniej w miejscowości Henichesk - tam gdzie jest wjazd na mierzeję Arabacką.
Udało się – późniejszym wieczorem jesteśmy na miejscu. Szybkie poszukiwanie noclegu, trochę dokładniejsze gdyż po obu stronach zatoczki wiele rozległych kałuż i jeziorek a dzisiejszego wieczoru już nie mamy siły na wtopę! Udaje nam się znaleźć ciekawe miejsce na zboczu górki pod Cerkwią.
Przy wjeździe na początek mierzei udało mi się jeszcze zakupić małe conieco na kolację – dużą wędzoną rybę (przepyszną). Przy okazji dostałem sznur suszonych ryb… których tylko ja okazałem się zwolennikiem.



Poniedziałek 28 maja 2012
Dzisiaj już bez spinania się i bez gonitwy … więc odsypiamy wczorajszą drogę. Później wracamy na chwilę do Henichesk na zakupy – przecież następne ponad 200km to niezamieszkałe tereny a jeść coś trzeba.
Sławka Dreadowa zostaje „szefową kociołka” i … i trzeba przyznać że to był świetny wybór bo takich wspaniałości podczas tych dwóch tygodni nam nagotowała że ojjj – jeszcze teraz ślinka cieknie na myśl o tych dobrociach.
Zakupy zrobione, zapasy uzupełnione. Jest coś dla duszy i dla ciała, więc w drogę. Po kilku kilometrach mijamy ostatnią wioskę, nagle asfalt się kończy jak przecięty nożem a dla nas zaczyna się prawdziwa przygoda… ponad 200km plaża (mierzeja) – w najszerszym miejscu około 7km a w najwęższym aż 240 metrów. Po obu stronach piękne, zielone, czyste i ciepłe morze.
Jeszcze paręnaście kilometrów gliniasto – piaszczystą tarką, nic nie odpadło z samochodów, znaczy się są dobrze przygotowane i …. mijamy kamień graniczny !! Jesteśmy od teraz na terytorium Autonomicznej Republiki Krymu !! Cel osiągnięty.
Dzisiaj już nigdzie się nie spieszymy, nie mamy dystansów dużych do przebycia więc po przejechaniu 43km rozbijamy obóz i cieszymy się życiem.
Cieszymy się że się udało !! Uczciliśmy to kociołkiem i butelką dobrej wódki (oczywiście ukraińskiej)

Wtorek 29 maja 2012
Dzisiaj również bez ciśnieniowo – pełen wypoczynek
Niestety czyżby tradycji miało się stać zadość i Dread przywiózł ze sobą deszcze ?
Jakoś tak się zaniosło ciężkimi szarymi chmurami, zaczęło wiać … i padać, padać, padać
Podejmujemy decyzję, nie ma co siedzieć i czekać na rozwój sytuacji – pakujemy obozowisko i jedziemy dalej.
Zobaczymy jak tam dalej jest, może coś ciekawego ?
Po przejechaniu 50km jakby się rozpogodziło … zrobiła się znów piękna słoneczna pogoda. Znaleźliśmy znów miłe miejsce na obóz i … przesuszenie tarpów
Swoją drogą po tej wyprawie doszliśmy do takiej perfekcji z kombinowaniem z tarpem – że potrafimy zrobić zadaszenie w każdych – dosłownie każdych warunkach – chroniące przed wiatrem, słońcem jak i deszczem ! no no no …

Środa 30 maja 2012
Wypoczęci, zadowoleni i żądni dalszego zwiedzania żegnamy się z mierzeją. Jeszcze przy okazji sprawdzamy jak wygląda drugi brzeg… odkrywamy że jest bardziej mulisty ale… ale u brzegu zrobił się kilkumetrowy wał, nie wiadomo jak głęboki – Grześ i Dorota zapadają się po kolana.
I nic w tym nie było by dziwnego gdyby nie to że cały wał jest … z muszelek. Niesamowite – ale zabawa !! Po drodze jeszcze mijamy stado krów pasących się – tak, tak – na plaży. Dziwnie to wyglądało, choć nie wiem kto był bardziej zdziwiony. My, widząc pasące się w samopas stado czy stado widzące nas w samochodach … na ich terenie
No dobra, żegnamy się z mierzeją i jedziemy dalej… mierzeja żegna nas jeszcze możliwością zobaczenia ruin twierdzy Genueńskiej.
Jadąc przez Lenino (tutaj wiele miejscowości i ulic jest jeszcze ku czci towarzysza Ilicza) docieramy do Szczołkina.
Tutaj zaplanowaliśmy odnalezienie starej nieczynnej elektrowni atomowej. Ze znalezieniem jej nie było większego problemu, już z bardzo daleka widać było ogromy reaktor ze stalową kopułą oraz całą strukturę wokoło. Elektrownia miała być uruchomiona parę miesięcy po awarii w Czarnobylu – i dlatego też z racji tego że konstrukcja była kopią tej pierwszej wstrzymano projekt a sama elektrownia nigdy nie ruszyła.
Szczołkino – to miasto które zbudowano dla przyszłych pracowników jak i również budowniczych elektrowni i po podjęciu decyzji o jej zamknięciu, pozostawiono miasto jak i ludzi samym sobie.
Całe tereny wokół miasta to jedno wielkie rumowisko budynków, pomieszczeń i instalacji zbudowanych dla zabezpieczenia i obsługi elektrowni. Gdyby nie złoża gazu jakie zostały odnalezione wokoło miasta – pewnie wymarło by jak wiele kołchozów jakie mijaliśmy.
Jadąc dalej przejechaliśmy również przez wielkie, olbrzymie cmentarzysko elektrowni wiatrowych. Ogromne wiatraki skrzypiały i wydawały takie dźwięki z siebie że … ciarki przechodziły po całym kręgosłupie.
Kierując się na wioskę Bielinsk zadecydowaliśmy o konieczności rozbicia jakiegoś obozu. Jakoś brakowało drogi w lewo która doprowadziła by nas do morza… a plaża praktycznie na wyciągnięcie ręki, tuż za pasem mokradeł i małego krzaczastego lasku. Co robić??
Szybka decyzja, jest ciepło i chcę się wykąpać w morzu. Wychodzę z samochodu – rozpoznanie terenu. Jest mokro ale nie grząsko – może damy radę. Przez radio proszę Dreada aby poczekał a ja z Dorotą postaram się jakoś przebić i … powoli, patrząc co chwila przed siebie i przez otwarte okno na oponę (jak bardzo się topi) brniemy coraz bliżej morza. Od krzaka do krzaka, zygzakiem – tak aby w razie niespodzianki móc się podpiąć do czegoś wyciągarką…. – udało się, plaża – morze.
Grześ – dawaj po moich śladach! Jesteśmy w pięknym miejscu – dzisiaj śpimy nad zatoczką z widokiem na miasto.
Obozik, kąpiel w ciepłym morzu i na kolację rybka !!



Czwartek 31 maja 2012 oczami Dread’a
Znów wstajemy przed 5.oo…
Mówiłem już że spanie do 5.30 jest w zasadzie niemożliwe? Słońce wstające wesoło grzeje w szyby samochodu a okolicznie gęsto występujące zwierzaki latające robią taki rwetes, że najbardziej opornych wyciągają ze śpiworów…A poza tym po co tracić tak piękne dni na spanie?
Tak więc zrywamy się o piątej, kawa, szybkie śniadanie (jajecznica z zieloną cebulką) i szybka kombinacja co dalej.
Sudak…
Twierdza Genueńska w Sudaku. Ruszamy.
Szosa średnio zapchana, ale całkiem fajna i ciekawa widokowo. Mijamy bokiem Feodozję ( i tak wiemy że wszystkiego na raz nie zobaczymy ). W pewnym miejscu Dreadowa trąca mnie łokciem:
- Ty… Patrz… ale stamtąd będzie widok…
Obok po prawej po zboczu leci droga kamienno-szutrowa, prosta jak od linijki, bez żadnych zakosów. Skręcam. Iras siedzi mi na ogonie. Podjazd wymagał reduktora i stałych 2000 obrotów na dwójce i Potwór dzielnie wspina się w górę.
Widok zabija…
Delektujemy się wiatrem we włosach przez dłuuuugą chwilę.
Gdy w końcu wsiadamy do samochodów i losowo wybieramy wyjazd w lewo (do kierunku wjazdu) okazuje się, że za szczytem kończy się droga! Stoimy na płaskim szczycie na którym stoi pomnik lotników w kształcie szybowca poruszającego się zgodnie z wiatrami a za nim… przepaść.
Znów w ruch idą migawki aparatów i wracamy tą samą drogą.
Śmiejemy się, że to wszystko przez popa, a w zasadzie przez dwóch co to nas dziś błogosławili.
Hahahaha….
No to opowiem Wam…
Spotkanie z pierwszym zaliczyliśmy rano.
Jedziemy sobie luzacko jak to my… brum-brum… i w tym naszym luzackim rozglądaniu się zauważyli piękną cerkwię z jeszcze piękniejszym ogrodem. Drzwi otwarte. Iras czyta moje myśli i pyta przez radio: zajrzymy? Zawracamy i parkujemy pod furtką. Cichutko zakradamy się do przedsionka a w cerkwi twa właśnie jakieś czuwanie czy coś w tym stylu. Pop okadza i błogosławi zebranych. Zauważa nas gdy już w zasadzie chcemy się wymknąć by nie przeszkadzać. Kiwa ręką by wejść. Dziewczyny zakładają dyżurne chusty na głowę i wchodzimy. Od razu przechwytują nas dziarskie staruszki i pokazują jak stanąć, kiedy się ukłonić, a pop obchodzi nas dookoła machając kadzidłem i intonując modlitwę. Oczywiście zostajemy dłuższą chwilę chłonąc nastrój i piękny wystrój świątyni.
A drugi…
Jedziemy pomiędzy winnicami przez górską przełęcz i „najeżdżamy” na sklep z winami. Zatrzymujemy się i wyskakuję z Vertix’em po mały zakup. Doczłapujemy do drzwi i za klamkę a tu… zamknięte. I już mamy odejść gdy zza rogu wyłania się ochraniarz w pełnym rynsztunku jak komandos i gestem zaprasza nas za róg, uśmiechając się przy tym i coś tłumacząc. Okazuje się że sklep dziś zamknięty i nie można otworzyć drzwi… ale można otworzyć okno! I zaprasza nas do wykonania skoku przez parapet. Pakujemy się do środka a tam… przedmiotowy pop nr dwa lekko rozmiękczony również zakupuje trunki. Oczka mu się śmieją i ogólnie jest wesoło. Wychodząc z kilkoma butlami pod pazuchą błogosławi nas szeroko. Oczywiście my również nie wychodzimy z pustymi rękami.
Przelatując przez Koktebel zakupujemy baranią gicz i lecimy do Sudaku.
Jako że już późno, zatrzymujemy się na chwilę pod Twierdzą i uciekamy za miasto znajdując spokojne miejsce na nocleg.
Kawał barana ląduje w kociołku.



Piątek 1 czerwca 2012
Po śniadaniu (choć po takiej wspaniałej kolacji trudno było cokolwiek jeszcze na śniadanie zjeść) pakujemy się i wracamy do Sudaku. Zwiedzamy Twierdzę Genueńską – niesamowita budowla, jej wielkość i przestrzeń przytłacza każdego zwiedzającego. Przy okazji Dread własnoręcznie wybija monetę – będzie to świetny prezent dla naszego przyjaciela – Piotra.
Po sesji foto na twierdzy oraz spacerku po jej części decydujemy się na jakiś lokalny obiadek – i idziemy do małej restauracji – kusi nas napis „domasznaja kuchnia”.
Zamawiamy czebureki z mięsem i serem – po chwili kelner przynosi zamówione danie. Teraz już wiemy dlaczego się dopytywał ile czebureków dla jednej osoby. Czebureki są olbrzymie jak talerz … a my z Dredem zamówiliśmy po 4sztuki .
Krótka narada, co robimy dalej – i ruszamy w stronę Starego Krymu aby zobaczyć stary Klasztor Ormiański Surb-Chacz.
Ruiny klasztoru niesamowita cisza w kaplicy i … delikatna muzyka ormiańska tworzą niesamowitą atmosferę- można odpłynąć w zadumie.
Wracamy tą samą drogą i kierujemy się na Ausztę. Na nocleg wybieramy miejsce w lesie obok strumienia – tak aby móc się umyć w bieżącej wodzie. Miejsce praktycznie na granicy Rezerwatu Krymskiego.
Miejsce praktycznie jak z bajki o czerwonym kapturku – cicho, szaro, ciemno
Po szybkiej kolacji nie wiedzieć dlaczego każdy mówi dobranoc i czmycha do samochodu. Na dobranoc coś w zaroślach dziwnie zawyło a ciemne głazy zaczęły bawić się naszą wyobraźnią więc nikt nie oponował przed pójściem spać. Szum strumienia szybko pozwolił nam zasnąć.

Sobota 2 czerwca 2012
Jak się okazuje, drogą którą obraliśmy za daleko nie dojedziemy. Od jakiegoś czasu zamknięto ją, gdyż przebiegała przez sam środek rezerwatu. Wracamy więc w stronę Auszty i kierujemy się na Jałtę, skąd krętą drogą na przełęcz pod AjPetri - najwyższy szczyt Krymu.
Teraz już wiem co to jest kręta droga, tylu zakrętów w tak krótkim czasie naprawdę dawno już nie przejechałem. Można było się nabawić choroby lokomocyjnej a nawigacja GPS po prostu zwariowała, poddała się i na koniec poinformowała nas „8 km prosto” Na szczycie oczywiście podziwiamy przepiękne widoki na Jałtę i zatrzymujemy się w tatarskiej knajpce, gdzie wypicie kawy nie było tak prostą sprawą.
Przede wszystkim trzeba zasiąść do stołu – niby prosta rzecz ale w momencie kiedy stół nie jest wyższy niż 50cm a człowiek musi się nogami w siadzie skrzyżnym wśliznąć…. zaczyna się robić wesoło. W knajpce zamówiliśmy po kawie (czarnej i gęstej jak smoła) i baklawie – cienkim cieście przeplatanym i nasączanym miodem…. Pyszności ! Jedziemy dalej – kierunek Bakczysaraj.
Po drodze jeszcze zatrzymujemy się na małą zakąskę o nazwie samsa (camca) – coś dziwnego przypominające pączkowy pieróg, nadziewane mięsem, cebulą i kapustą - sprzedawane przy drodze z wielkich kotłów parowych
Jesteśmy w Bakczysaraj – idziemy zwiedzać Pałac Chanów. Muzeum pełne różnych ciekawych przedmiotów z tamtej epoki i obrazujące jak się w tamtych czasach żyło. Jak się żyło w haremie…
Na parkingu przy pałacu rządzi młodzieżowa mafia parkingowa oferująca usługi ochrony samochodów – banknot 5 USD załatwia sprawę. Nasz dobytek na kółkach jest bezpieczny
Po zwiedzeniu pałacu i wszystkich możliwych do zobaczenia komnat idziemy coś zjeść i skorzystać i dostępu do wi-fi. Tatarska knajpka serwuje nam rosół z baraniny oraz manty – pierogi na parze z baranim mięsem. Oczywiście musimy tego skosztować !
Podczas posiłku ustalamy, iż dzisiaj musimy dojechać jak najbliżej Sewastopolu, tak aby następny dzień cały przeznaczyć na zwiedzanie miasta i ograniczyć czas poświęcony na dojazd. Ruszamy więc w kierunku Sewastopola a jakieś 18 km przed nim skręcamy w stronę morza. Bez problemu odnajduję wąską dróżkę pnącą się do góry – zgodnie ze wskazaniami GPS za tą górką powinno być już morze więc… nie ma co kombinować – jedziemy!
Dojeżdżamy do szczytu, przejeżdżamy obok jakieś pustej budki, wyjeżdżamy z lasku- o kur….kurcze! Mówię krótko do Dreda przez radio: chować aparaty i jak najszybciej zwiewamy stąd.
Według GPSu miało być morze i plaża a w rzeczywistości przed nami wyrósł … pas startowy i kilkanaście MIGów 29 kompletnie uzbrojonych i przygotowanych do działań w powietrzu. Oczywiście panie stwierdziły że takich atrakcji nie można pozostawić bez fotek i ukradkiem … na szczęście obyło się bez kontaktu z patrolem.
Grzegorz już na spokojnie przeanalizował papierową mapę i odnalazł mały dziki camp w okolicach wsi Orlivka. Jak tylko dojechaliśmy na plażę, nie musieliśmy długo szukać odpowiedniego miejsca na biwak. Jakaś ekipa od razu zaczęła do nas machać rękami i wskazywać miejsce obok nich.
Witamy się z Igorem, Ingą, Wiktorem i Wiktorią- ekipą nurków i poszukiwaczy skarbów z Rosji. Wymieniamy kilka zdań po rosyjsku i padamy spać… już po zachodzie



Niedziela 3 czerwca 2012 oczami Dreada
SEWASTOPOL.
Rano Igor tłumaczy żeby nie stawiać samochodów w Sewastopolu samopas bo to piękne miasto ale pełne cwaników. Obiecujemy wrócić. Nie opłaca nam się szukać innego noclegu.
W Sewastopolu parkujemy samochody w zamkniętej strefie tuż przy porcie wycieczkowym. Jeden z banknotów Narodowego Banku Ukrainy niknie w zeszycie pewnego ochroniarza i niby przypadkiem za sprawą czarów unosi się szlaban.
A potem co… atrakcje wiele atrakcji… hahaha… rejs statkiem wycieczkowym, oceanarium, delfinarium, lody (mmmm jakie pyszne), tatuaż z henny i kolczyki dla sąsiadki pilnującej naszych kotów.
Zmęczeni wracamy na camp. Ale dziś nie ma spania – Igor i Wiktor już na nas czekają. Na stole na którym są nawet kwiaty (a jesteśmy na plaży) lądują przeróżniste wiktuały i trunek. Siedzimy i gadamy o różnych sprawach ludzkich do późnych godzin. Dowiadujemy się, że ich obecność w tym miejscu nie jest przypadkowa. 150 metrów od brzegu na dnie, na głębokości ok. 6 metrów, leży wrak żaglowca angielskiego który został zatopiony w 1854 roku w czasie wojen Krymskich, a oni eksplorują go od kilku lat wyławiając różne drobiazgi.
Nieco rano bolał łeb…

Poniedziałek 4 czerwca 2012 oczami Dread’a
Budzę się o wschodzie słońca… jest ok. 4.30 rano gdy wymykam się z samochodu. Kilka chwil później ze swojego pojazdu cicho wysiada Igor. Delikatnie puka w szybę stojącego obok Peugeota i budzi Wiktora.
- Grisza, kawa?
- Da. – odpowiadam i czajnik po chwili wesoło gwiżdże ognisku. Siadamy do kawy i patrzymy w morze jak zaczarowani.
- A wy sjewodnia uże już ujeżdżacie? – pyta Wiktor.
- Da. – znów krótko… jakby nie chcąc sprawiać przykrości.
Pijemy kawę… morze szumi… nic nie mówimy… spotkaliśmy się przedwczoraj, dziś się rozstaniemy i być może już nigdy w życiu się nie spotkamy. Po co psuć taka chwile niepotrzebną gadką…
Wot życie…
Gdy wyjeżdżaliśmy rano nasi nowi znajomi byli wyraźnie nie w sosie. Inga ukradkiem wycierała łzy przy pożegnaniu.
Witor poprosił mnie o mapę i gmerając po niej nurkowym nożem objaśniał po rosyjsku:
- Pojedziesz przed siebie za Eupatorię, aż do wsi Okunivka. Miniesz ją i pojedziesz dalej aż do zakrętu drogi. Szosa skręca 90 stopni w prawo, a na wprost będzie droga szutrowa w step. Prosta jak strzelił. Jedź. Spodoba się Wam. Powodzenia.
Ruszamy w ciszy. Smutno jakoś.
Jak mówił tak zrobiliśmy. Połykamy kilometry do przedmiotowego zakrętu. Po drodze małe zakupy w wiejskim sklepie.
Jest step…
Wokół pusto… tak trafiamy na półwysep Tarkanchut. Mijamy kilka obozowisk na klifach wlokąc się i podziwiając widoki zapierające dech w piersiach.
Na nocleg stanęliśmy ok. 10 km przed Chornomorskiem łapiąc sypialnię z widokiem na wrak „Świętej Katarzyny” leżący na mieliźnie. Kryształowa woda w zatoce. Na kolację dostaliśmy w prezencie od nieznajomych tubylców dwa kraby wyłowione z morza. Mieli ich pełną siatę. Ale zwróciliśmy im wolność. Jednego już rano zeżarliśmy. Wpadł w ręce nurkującego o świcie we wraku Igora.
Zachód słońca znów powalał…

Wtorek 5 czerwca 2012
Krótki postój w mieścinie Chornomorskim, uzupełnienie zapasów żywnościowych (po co ja brałem te zupki z Radomia i inne dziwactwa rodem z obozu przetrwania?) oraz pamiątek i prezentów dla znajomych – później może już nie być takich miejsc.
Grześ postanowił zaczekać przy naszych samochodach. Przejeżdżająca wypasiona Toyotka nagle zatrzymuje się obok naszych zaparkowanych samochodów z piskiem opon a z Toyki wysiadają miejscowi kolesie… ojj będzie się działo ??
Panowie wymieniają parę zdań z Dreadem, oglądają nasze Land Rovery (prawdę mówiąc podczas całej naszej wyprawy spotkaliśmy na drodze tylko jedną „dyskotekę” i dwa deffki). Pozdrawiają Grzesia serdecznie i … również z piskiem opon odjeżdżają, unosząc za sobą tumany kurzu.
My również ruszamy dalej, trzymamy się dalej klifu i jedziemy stepem – byle przed siebie.
Ogrom ptactwa jakie mijamy oszałamia nas… jakieś błękitne ptaki, prawie jak papuga, czarne kaczki, mewy i wiele innych nieznanych nam ptaków lata nad i wokół nas. Spacerując po ziemi praktycznie wszystko wokoło unosi się … to koniki polne… małe, średnie i takie ogromne, wszystkie różnych kolorów.
Po drodze jeszcze napotykamy jeża… strasznie duży – prawie jak arbuz. Grześ kładzie się obok niego i chce mu zrobić ładne „portretowe” zdjęcie makro. Jeż groźnie i stanowczo ofuczał Dreada, po czym poddał się i grzecznie pozwolił się fotografować.
Popołudniu udaje nam się znaleźć przyjemne miejsce biwakowe pomiędzy klifami – więc możemy się nacieszyć widokami, jak i kąpielą w morzu
Późnym wieczorem ktoś do nas podjeżdża starą Ładą. Z samochodu wysiada ekipa młodych chłopaków… hmmm czegóż oni od nas mogą chcieć w tym miejscu i o tej porze ?
Panowie grzecznie nas pytają czy nie będą nam przeszkadzać jak tu zaparkują i pójdą ponurkować w morzu – oczywiście nam to nie przeszkadza a wręcz przeciwnie. Widok nurkujących pod wodą ludzi z latarkami czołowymi robi na nas niesamowite wrażenie.
W końcu idziemy spać, nawet nie wiemy kiedy się pozbierali o odjechali, ale musieli to zrobić bardzo cicho.

Środa 6 czerwca 2012
Dzisiaj jakoś humor nie dopisuje. Każdy z nas już wie że powoli zmierzamy w kierunku… no właśnie w kierunku końca naszej wyprawy. Trochę szkoda się żegnać z tym wszystkim.
Wspólnie na ostatni nasz obóz wybieramy mały cypel za plażą we wsi Portowe. Praktycznie na terenie rezerwatu „Łabędzie Wyspy” i rzeczywiście po chwili nad nami unoszą się czaple i klucze pelikanów. Nie mamy zbyt dużego pola manewru jeśli chodzi o miejsce noclegowe – bo na pozostałej części rezerwatu jest zakaz biwakowania. Odnajdujemy spokojny kawałek plaży z dala od „miejskiej” części gdzie jest trochę więcej ludzi.
Cóż – korzystamy z przepięknej pogody i bardzo ciepłego morza, w końcu to nasz ostatni dzień leniuchowania. Wieczorkiem kolacja ląduje na stole- skumbrie a pod stołem butelka „Kozackiej Rady” – to tak na pożegnanie chyba.
Idziemy wcześnie spać – jutro żegnamy się z Krymem



Czwartek/Piątek 7-8 Czerwca 2012
W kilku słowach można powiedzieć „żegnaj Krymie, żegnaj Ukraino – my wracamy do domu”
Wracamy zadowoleni, pełni wrażeń i niesamowitych wspomnień
Po drodze jeszcze dwie małe przygody ….
Dorota prosi o mały postój przy lasku, więc zaraz za miasteczkiem zatrzymujemy się na chwilkę. Po chwili Dorota wraca z powrotem z wielkim uśmiechem na twarzy i trzymając w ręku… sam nie wierzę własnym oczom !! Dorota ma w ręku krzak „marychy” !! hmmm pewnie sama tak tutaj sobie wyrosła… ciekawe !
Jedziemy dalej, kilometry uciekają a ja coraz bardziej muszę kontrować kierownicą aby utrzymać się na drodze. Najpierw tłumaczę to sobie koleinami i szerokimi oponami ale po chwili już tak łatwo nie jest. Wyglądam przez okno … kurcze – złapałem gumę.
Szybka akcja na drodze, prawie jak na pit-stopie sportowym (ale jak mogło być inaczej mając Dreada u boku) i po 15 minutach na osi nowe koło. W najbliższym miasteczku zatrzymujemy się w przydrożnym warsztacie oponiarskim. Tak na wszelki wypadek, żeby nie sprawdziło się prawo Murphy’ego na dalszej trasie i …
Pan z warsztatu pooglądał dokładnie oponę (ja już myślałem że po niej – widząc jaki kawał żelastwa z niej wystaje), przy okazji pooglądał samochód i stwierdził krótko „problema niet”
Po 20 minutach miałem na nowo założoną naprawioną oponę na osi (wcześniej wyważoną osobno felgę a dopiero potem felgę z oponą) a za wszystko zapłaciłem równowartość… 24 PLN !!
Jedziemy dalej – w stronę granicy. Tą samą drogą i z tym samym noclegiem co w dwa tygodnie temu.
Po przejechaniu granicy (z małymi dyskusjami na temat smaku Krymskiej czekolady z celniczką z Ukrainy) decydujemy się na jazdę prosto do domu.

Jest piątek, 8 czerwca 2012 – właściwie to już sobota bo dawno po północy. Na parkingu za bramkami w Mysłowicach zatrzymujemy się na chwilkę. Każdy z nas jest zmęczony ale … zadowolony z przeżytych ostatnich dwóch tygodni. Jakoś ciężko nam się jest pożegnać ze sobą – no bo jak – ostatnie 14 dni byliśmy jak jedna rodzina pod wspólnym dachem (no może tarpem) Jedliśmy z jednego gara… i tak nagle się to ma skończyć ?
Niestety tak. Żegnamy się ciepło i rozjeżdżamy do swoich domów

Dread podsumował to krótkim zdaniem:
I choć świat kręci się swoim trybem nie zwracając na nas uwagi, my czujemy się lepsi, bogatsi. Poznaliśmy znów jego kawałek, bez pośpiechu jaki towarzyszy nam na co dzień. Żyć jeszcze będziemy długo tym wyjazdem, tak jak nadal żyjemy poprzednimi dodając wspomnienia na magicznym liczydle życia.
I już rodzi się pomysł na następną… za rok…


PRAKTYCZNE INFORMACJE:

foto story:
https://picasaweb.google.com/112568058213688240488/Krym

VertiX"owe foto story w 5-ciu częściach:
https://plus.google.com/photos/111046275267920238131/albums?hl=pl

TECHNICZNIE RZECZ BIORĄC:

SAMOCHODY – DISCOVERY 300 moja w manualu, Vertixa w automacie

ŁĄCZNY DYSTANS – 4026 KM

ILOŚĆ PALIWA – 397 LITRÓW

Ilość zatrzymań przez DAI – 1 (słownie: jeden)

Ilość zapłaconych mandatów – 0

Ilość awarii – 0 (chyba że liczyć przebitą oponę Vertixa jako awarię – hyhyhy)
Reklama

Komentarze opinie

  • Awatar użytkownika
    nosek86 2012-08-17 12:44:58

    BAJKA... plan ( marzenie wakacyjne ) na rok 2013zaczynam odkładać dutki :)

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    slawek 2012-06-27 08:18:50

    Krzysiek, jasne, że tak ;-)

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    krzysiek 2012-06-26 08:22:57

    Sławek. Jak coś to też chętnie pojadę oczywiście terenówką ;)

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    jawaldek 2012-06-25 20:44:49

    Taak się nie robi, to powinno być zakazane ;) Oni sobie jeżdżą a my pracujemy ;)))) Super opis,super zdjęcia,super wyprawa -->>gratulacje.

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis
  • Awatar użytkownika
    slawek 2012-06-25 19:34:46

    Świetny wyjazd! Byłem na Krymie w zesłym roku, osobówką - rewelacja. Zdecydowanie polecam. Za rok jadę terenówką ;-)

    odpowiedz
    • Zgłoś wpis

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Wróć do