Albania – wyprawa 4x4. Wybraliśmy się w trzy załogi: Ilona i Emil w Land Cruiser j90, Monika, Daniel i Igor w Nissan Pickup NP300, Aga i ja w Land Cruiser HDJ 80. Mieszkamy w różnych miastach Polski, więc na spotkanie wybraliśmy Kościelisko. Tam nocleg i rano wjeżdżamy na Słowację jakąś lokalną dróżką (dlaczego nie można tak wjechać na Ukrainę ;-)).
Przelatujemy Słowację i Węgry, wpadamy do Serbii – tu pierwsza poważniejsza awaria – rozpada mi się intercooler wodny, silnik 1HDT zmienia się w 1HZ, turbina pompuje do atmosfery. Pomyślę o tym jutro. Znajdujemy nocleg na jakiejś łączce koło zamkniętego campingu. Rano sympatyczni serbscy mechanicy wstawiają mi w miejsce intercoolera rurę wlewu paliwa z Zastawy – pasuje jak ulał! Turbo odzyskane, można jechać dalej. Nie można, Daniel złapał gumę - poważne rozdarcie, naprawa trwała godzinę. Nie ma tego złego – poszliśmy odpocząć i coś zjeść.
Na granicy z Czarnogórą niemiłe zaskoczenie – Daniel musi zapłacić za pickupa dodatkową opłatę ekologiczną jak za samochód ciężarowy, 80 euro. Nie ma dyskusji. Za to paliwo w Czarnogórze kosztuje 82 eurocenty a VAT 17% - można? Można!
Dojeżdżamy do przejścia z Albanią w Hani i Hotit – bardzo miła obsługa, kupa kwitków do wypisania. Pół godziny i jesteśmy po drugiej stronie. Jest już ciemno, więc szukamy miejsca do spania w miasteczku Koplik. Zatrzymaliśmy się przy kawiarni, żeby zapytać o drogę. Okazało się, że trafiliśmy na komendanta miejscowej policji. Bardzo uprzejmy młody człowiek, dobrym angielskim wytłumaczył nam dokładnie, gdzie możemy znaleźć nocleg na dzikim polu nad jeziorem Szkoderskim. Zapewnił nas, że możemy się czuć bezpieczni, bo Albańczycy bardzo lubią turystów, zwłaszcza Polaków. Rozbijamy obóz i przygotowujemy kolację a tu nadjeżdża jakaś terenówka – pan komendant wpadł na chwilę, żeby się upewnić, że jesteśmy zadowoleni z poleconego miejsca! Niezwykła sprawa, komentujemy to jeszcze z pół godziny po ich odjeździe ;-)
Rano śniadanie i kąpiel w jez. Szkoderskim – ciepła woda, piękne otoczenie – słowem 10 na 10.
Następny punkt programu to Park Narodowy koło miejscowości Teth. Jedziemy piękną górską drogą, postój na przełęczy, 1650m n.p.m. W Teth przywitały nas miejscowe dzieciaki, bardzo fajne, biegle mówiące po angielsku. Zapraszają nas do korzystania z agroturystyk prowadzonych przez rodziców – będą kiedyś świetnymi biznesmenami. Korzystamy z zaproszenia na obiad – bulion z kawałkiem baraniny, frytki, ser owczy, jogurt, sałatka z ogórków i pomidorów – wszystko smakuje znakomicie! Nocleg organizujemy obok ruin jakiegoś gospodarstwa, tuż przy działającej małej elektrowni wodnej. Na kolację wpada do nas niezapowiedziany Albańczyk, na migi dowiadujemy się, że jest konserwatorem elektrowni. Wygląda na to, że posiedzi z nami do rana ;-) Słyszeliśmy, że tu jest taki zwyczaj. Dziewczyny są trochę zaskoczone, ale uznaliśmy, że trzeba to traktować jako miejscową atrakcję. Pan nie zna żadnego języka, więc sobie siedzimy i wymieniamy znane słowa: Enver Hodża, Wałęsa, AC Milan itp.
Młyn wodny w Teth
Następngo dnia kąpiel w lodowatej górskiej rzece i ruszmy w stronę Shkoder. Pytamy miejscowych o drogę – strasznie się z nas śmieją, gdy mówimy, że wolimy jechać gorszą. Droga jest w miarę bezpieczna, choć mijamy wiele krzyży a nawet kapliczek z nazwiskami wielu ofiar wypadków. Im niżej, tym okolica jest lepiej zagospodarowana rolniczo i wyraźnie bogatsza. Wjeżdżamy do Shkoder – pierwsze skojarzenie to egipskie miasta, podobny styl ulic, budynków, sklepów. Objeżdżamy miasto, tankujemy auta i jedziemy do Koman. Tam nocujemy na campingu u Marco.
Rano ustawiamy się w kolejce na prom do Kierza – Marko bardzo nam to ułatwia, jego goście wjeżdżają bez kolejki. Ustawiamy samochody obok turystów z Francji – podróżują Land Cruiserami HDJ80. Widoki z promu niezapomniane – trasa wiedzie spiętrzona rzeką, na końcu której jest elektrownia wodna.
Lądujemy w pobliżu Firze i ruszamy na poszukiwanie noclegu. Wybieramy jakąś łączkę, niedaleko zabudowań – idziemy zapytać gospodarzy, czy możemy zostać tam na noc. Trafiamy na bardzo gościnnych ludzi – nalegają, żebyśmy spali u nich w domu. Zapraszają nas do ogrodu na wspaniałą kawę i rakiję, po prostu nie chcą nas wypuścić. W końcu jakoś wracamy do naszych pań. Robimy kolację i teraz my zapraszamy Albańczyków – spędzamy bardzo miły wieczór w ich towarzystwie. Tym razem śpimy pod gołym niebem.
Następnego ranka okazuje się, że wieczorem ich kobiety zaprosiły nasze kobiety na poranną kawę. Odwiedzamy rodzinę Qemala Hoxa (Kemal Hodża, nie ‘z tych’ Hodżów ;-)) – przyjmują nas w skromnym, ale bardzo schludnym domku. Jego córki częstują nas tradycyjną kawą parzoną po turecku (mówią na to ‘kawa turka’*). Po kawie Qemal zabiera nas na kąpiel w pięknej górskiej rzece. Żegnamy się serdecznie i ruszamy dalej.
Kolejny przystanek to Berat – piękne historyczne miasto z górującą nad nim twierdzą. Zatrzymujemy się w hotelu Palma, tuż nad rzeką. Jest już późno, ale wychodzimy jeszcze na nocny spacer po mieście – na ulicach pełno ludzi, czujemy się bardzo bezpiecznie. Rano zwiedzamy miasto i twierdzę w strasznym upale. Przemieszczamy się do Tepelena, gdzie nocujemy w starym hotelu (styl wczesny Gierek a raczej wczesny Hodża ;-)) – pokój jest w dobrym standardzie a obsługa bardzo sympatyczna. Kierowniczka wskazuje nam miejscową knajpę gdzie na kolację objadamy się pieczoną baraniną i popijamy miejscowym winem – pycha! Rano zwiedzamy miasto i pozostałości twierdzy.
Berat
Następne miasto na trasie to Gijokaster – zwiedzamy tam monumentalną twierdzę zbudowaną przez Turków i spacerujemy po przepięknym mieście. Mieszka tu wielu Greków, jest nawet grecki konsulat. Jedziemy dalej przez Sarandę (nowoczesny kurort nad morzem) do Butrinit – tam zwiedzamy pozostałości antycznego miasta, robią na nas ogromne wrażenie. Tego dnia nocujemy w gaju oliwnym nad brzegiem zatoki.
Nasz kolejny cel to dzika plaża w Zatoce Grije Palermo, prowadzi do niej wąska, stroma droga wiodąca zboczem góry, dostępna tylko dla pojazdów z napędem 4x4. Spędzamy tam dwa dni, śpimy w namiotach albo pod gołym niebem. Oprócz nas w zatoczce są jeszcze francuzi w kamperze zbudowanym na Defenderze i trzy samochody – oldtimery terenowe z Austrii i Niemiec – Land Rover Defender, Tojota Land Cruiser J5 i Puch. Ci to niezła ekipa, jest z nimi Zosia, Polka, studentka ASP z Wiednia i Hugo, którego dziadek był Polakiem i walczył w RAF w II WŚ. Bardzo zabawny koleś, podróżował po Polsce na początku lat 90-tych i umieraliśmy ze śmiechu, gdy opowiadał nam swoje wrażenia ;-)
Po dwóch dniach leniuchowania i smażenia się na czerwono z żalem opuszczamy rajską plażę. Zwiedzamy starożytną Apolonię z antycznymi ruinami i starym prawosławnym klasztorem. Obiad i jedziemy do Tirany. Wpadamy na główny plac miasta, podziwiamy słynną mozaikę na ścianie muzeum, pomnik Skanderbega i piramidę Envera Hodży. Miasto robi na nas bardzo przyjemne wrażenie. Jemy kolację w eleganckiej restauracji i jedziemy na nocleg do Kruji. Tam zatrzymujemy się z hotelu w centrum miasta, w którym odbywa się akurat ogromne albańskie wesele. Wszędzie tłumy gości, słychać głośną muzykę i czuć pieczoną baraninę ;-) Rano zwiedzamy zamek Skanderbega i muzeum zaprojektowane przez córkę i zięcia Envera Hodży, byłego dyktatora Albanii. Spacerujemy bazarową, bardzo klimatyczną uliczką.
Muzeum Narodowe w Tiranie
Kolejny dzień to powrót w stronę Czarnogóry, przeciskamy się przez zatłoczone nadmorskie kurorty – widać tam ogromne inwestycje w turystykę. Ostatnią noc spędzamy Kopliku nad jeziorem Szkoderskim, w tym samym miejscu, co pierwsza noc w Albanii – niestety przez ostatnie kilkanaście dni okolica zmieniła się nie do poznania, woda opadła o jakieś 80-100 cm – jest dość brudno a w wodzie unoszą się gnijące wodorosty, ich zapach nie jest zbyt ciekawy. Dobrze, ze dane nam było zobaczyć to miejsce w innej kondycji ;-)
Rano zwijamy się i jedziemy na granicę z Czarnogórą, ich pogranicznik przeprasza nas, że musieliśmy czekać (5 minut, że też na przejściu z Ukrainą nikt nie przeprasza za 6 godzin stania ;-)). Za Podgoricą tankujemy – Diesel podrożał w ciągu 12 dni 82 centów do 97! Przejeżdżamy Serbię (z noclegiem), Węgry i Słowację. Ostatni nocleg mamy w Kościelisku, w tym samym miejscu, od którego zaczęliśmy podróż. Pobudka, śniadanie, pożegnanie z pozostałymi uczestnikami i o 20 jesteśmy już w domu.
Wspaniały wyjazd, wspaniałe towarzystwo (Emil, dzięki za wyznaczenie trasy wyprawy). Albania to cudowny kraj, przemili, otwarci ludzie – warto tam pojechać, zdecydowanie polecam.
Albania - wyprawa 4x4. Zrobiliśmy w sumie 5200 km, spaliliśmy jakieś 700 litrów diesla.
* Przepis na ‘kawa turka’– wsyp drobno mieloną kawę do metalowego naczynka z drewnianą rączką, do tego dużo cukru. Zalej wodą i doprowadź trzy razy do wrzenia. Przelej do maleńkiej filiżanki. Smacznego!
Dzięki Witalij, To był najciekawszy jak do tej pory mój wyjzad, nie jest łatwo oddać atmosferę na papierze ale było super ;-) Francuzi, których spotkaliśmy (ci z Defendera kampera) twierdzili, że Albania to taka biała Afryka - mieli rację, kompletnie inaczej niż u nas na północy Europy.
Byłem w tym roku w Teth i cała wieś jest bez prądu . Elektrownia jest nieczynna została uszkodzona z powodu zbyt wysokiej wody w rzece . Tam gdzie nocowaliśmy był agregat prądotwórczy używany bardzo oszczędnie .
odpowiedz
Zgłoś wpis
Podziel się swoją opinią
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Dzięki Witalij, To był najciekawszy jak do tej pory mój wyjzad, nie jest łatwo oddać atmosferę na papierze ale było super ;-) Francuzi, których spotkaliśmy (ci z Defendera kampera) twierdzili, że Albania to taka biała Afryka - mieli rację, kompletnie inaczej niż u nas na północy Europy.
Fajnyj wyjazd Slawek. Ze celv czas tak po swiatie ezdiw, udal sie do swoiego zadowolenia. Pozdrawiam Vitalii.
Oooo, szkoda ich, i tak są bardzo biedni a tu jeszcze brak pradu. Marzy mi się, żeby jeszcze tam kiedyś pojechać, może kiedyś...
Byłem w tym roku w Teth i cała wieś jest bez prądu . Elektrownia jest nieczynna została uszkodzona z powodu zbyt wysokiej wody w rzece . Tam gdzie nocowaliśmy był agregat prądotwórczy używany bardzo oszczędnie .